Dyskusja:Tadeusz Synowiec

Z WikiPasy.pl - Encyklopedia KS Cracovia
Wersja z dnia 14:45, 26 lip 2006 autorstwa Dinth (Dyskusja | edycje)
(różn.) ← poprzednia wersja | przejdź do aktualnej wersji (różn.) | następna wersja → (różn.)
Przejdź do nawigacji Przejdź do wyszukiwania

Historię najlepszych pomocników Polski w okresie pionierskim należy zacząć od Tadeusza Synowca, grającego w Cracovii na stanowisku lewego pomocnika. Była to wyjątkowa postać w naszym piłkarstwie. Syn bardzo biednych rodziców, wcześnie zresztą osierociały, dość późno zaczął się uczyć, lecz był najlepszym uczniem gimnazjum w Krakowie. Utrzymywał się z lekcji, których udzielał kolegom z niższych i wyższych klas. Nie wiem czy ten zawód korepetytora, czy wrodzona inklinacja do nauczania sprawiły, że Tadzio miał w sobie coś belferskiego. Słynne były jego "profesorskie" roztargnienia.

Nie pamiętam już na którym wyjeździe zagranicznym oczekiwaliśmy na dworcu przybycia pociągu. Gdy ten nadjechał, rzuciliśmy się do wagonów, by zająć jak najwygodniejsze miejsca. Za dawnych dobrych czasów Cracovia nigdy nie jeździła sleepingami. Już miał pociąg ruszać, gdy któryś z nas krzyknął: - A gdzie Tadek? Skoczyliśmy na peron. Tadzio siedział - gdzie siedział. Wtulony w kąt ławki czytał gazetki sportowe.

Synowiec był wielokrotnie karykaturowany, bo też jego postać napraszała się o ołówek karykaturzysty. Łysy, zgarbiony, z wąską piersią i cienkimi nóżkami w niczym nie przypominał postaci sportowca i to tak wielkiego sportowca, jakim był w rzeczywistości. Tą swoją postacią wprowadzał w błąd publiczność, uważającą go za komiczną figurę i przeciwników spodziewających się łatwej z nim gry. Cieszyli się jednakże tylko ci, którzy go nie widzieli "przy robocie" i nie znali jeszcze "Żyły". Taki przydomek nadała krakowska publiczność Synowcowi, podkreślając tym jego upór, nieustępliwość w walce i bezlitosne wykorzystywanie każdego, najmniejsego nawet błędu przeciwnika.

Tadek był jednym z najtrudniejszych przeciwników, jakich widziałem na boisku na pozycji lewego pomocnika. Był to geniusz ustawiania się do piłki, obstawiania przeciwnika i wybijania piłki. Jeżeli napastnik był nierozgarnięty, to upływały kwadranse zanim się zorientował, że to Synowiec robi jakieś czary, że żaden z partnerów nie może mu podać piłki. Czas pracował zawsze na korzyść Tadka. Zabawił się przeciwnik przy gaszeniu piłki, lub chciał ją sobie ułożyć do strzału, a już Synowiec wykorzystał te ułamki sekundy do zajęcia takiej pozycji, że później ani strzał, ani podanie obok niego było niemożliwe. Przeciwnika nie atakował pierwszy, lecz swoje ruchy dostosowywał do jego. Efekt tych manewrów był zawsze tylko jeden: piłka z matematyczną pewnością wracała na pole przeciwnika.

Bardzo to rzadkie były przypadki, aby jakiś napastnik minął go wózkiem. Żyła zawsze zawadził o piłkę swą kozią nóżką i albo poprowadził ją w pole, by podać partnerowi "zewnętrznym", albo "bania" lądowała na aucie bocznym. W grze głową był niezrównany. Od jego łysiny wszystkie górne piłki odbijały się jak od bębna i łagodnym łukiem padały pod nogi Koguta, Kałuży lub Sperlinga. Rozkosz było grać przed nim, tyle się miało od niego piłek.

Synowiec nigdy nie tracił przytomności umysłu, w najgorętszych momentach, kiedy pod bramką Cracovii "wrzały gole i ofsaidy", Żyła grał z kawalerską chytrością i ratował to, co wydawało się nie do uratowania. Gintlowi zdarzyło się raz strzelić bramkę samobójczą - Synowcowi nigdy. Zdarzało się, że przeciwnicy doprowadzeni do rozpaczy jego "żyłowaniem" chcieli go sfaulować. Ale Synowiec nigdy nie doznał poważniejszej kontuzji, bo i na taką grę był "żyłą". Sam nie faulował nigdy i nigdy nie miał żadnego zatargu z sędziami. Dlatego zawsze piastował funkcję kapitana w Cracovii oraz w reprezentacjach Krakowa i Polski.

Synowiec trenował bardzo systematycznie, pilnie biegał rundy i zawsze był w dobrej kondycji. Jak wieść niesie, zawiódł tylko na jednym meczu 5 marca 1922 r. ze Slavią w Pradze i wtedy Cracovia przegrała 0:5. Tę jego niedyspozycję należy złożyć na karb początku sezonu.

Gdy wyprowadzał piłki z niebezpiecznej strefy, nigdy nie puszczał się na wózki, choć bardzo chytrze umiał przekładać sobie piłkę w biegu ze strony, z której przeciwnik mógł go zaatakować, na drugą nogę, lecz podawał ją najbliższemu partnerowi. Nie umiał przerzucać piłki na drugą stronę boiska, nie potrafił strzelać bramek głową z rzutów rożnych, albo poprzez linię obrony. Ale gdy Kożeluch na treningu zarządził strzelanie o czekoladę do starego kapelusza leżącego w bramce, w cylinder pierwszy trafiał "Żyła". Styczeń, który był "pies na czekoladki" narzekał, że Tadzio nigdy się nie spieszył z napoczęciem wygranej czekolady i z poczęstunkami. - Przyda się po treningu - mówił. Prawdziwa Żyła...

Synowiec obok Poznańskiego, był jedynym łącznikiem między drużyną założycieli Cracovii, a "Wielką Cracovią" z roku 1921. Debiutował on na meczu z Wisłą w 1910 roku, kiedy to w drużynie pionierów grali jeszcze: Lustgarten, Calder, M.Polak, Owsionka, Szwarzer, Poznański, Szeligowski (Szaynowski, Długocki), Singer, Miller i Just. W reprezentacji Krakowa brał udział już w pierwszym meczu ze Lwowem (2 czerwca 1912 r., 3:1 dla Krakowa), a dodać trzeba, że w owych czasach grać w reprezentacji Krakowa lub Lwowa znaczyło tyle co obecnie w reprezentacji Polski B, gdzyż były to najsilniejsze ośrodki piłkarskie w Polsce. Zakończył swą karierę w 1925 roku. Gdy do reprezentacji Krakowa powołano na mecz ze Lwowem nie Synowca, lecz wybijającego się gracza rezerwy Cracovii Zastawniaka, uznał że czas ustąpić miejsca młodszym.

Synowiec zagrał w reprezentacji Polski 8 razy, w Cracovii rozegrał zaś 317 spotkań.

Tadzio był bardzo miłego usposobienia; nigdy nie miał z nikim scysji i był powszechnie szanowany. Udzielał się w pracy społecznej, pracował w Polskim Związku Piłki Nożnej, gdzie bardzo liczono się z jego zdaniem. Na walnych zebraniach powoływano go do różnych komisji jako znanego z bezstronności. Za dawnych czasów, odznaczających się dużym zacietrzewieniem sportowym, cecha ta należała do rzadkości.

Osobną kartą jego zasług sportowych było dziennikarstwo. Synowiec był pierwszym naczelnym redaktorem Przeglądu Sportowego, jeżeli nie pierwszego - to najlepszego pisma sportowego w owych czasach. Aż dziw, że nie wspomniano jego nazwiska na zjazdach i jubileuszach sportowych, których tyle było w ostatnich czasach.


Źródło: Stanisław Mielech: "Gole faule i ofsaidy", wyd. "Sport i Turystyka", W-wa, 1957