1995-08-05 Unia Tarnów - Cracovia 0:0

Z WikiPasy.pl - Encyklopedia KS Cracovia
Przejdź do nawigacji Przejdź do wyszukiwania

Herb_Unia Tarnów


pilka_ico
II liga grupa wschodnia , 2 kolejka
sobota, 5 sierpnia 1995

Unia Tarnów - Cracovia

0
:
0



Herb_Cracovia




Widzów: 3 000

Skład:
Kwedyczenko
Góra
Mróz
Duda
Kowalik (70' Powrożnik)
Depa
Wrześniak
Siemieniec
Węgiel
Gruchała
Zegarek (60' Kutelmach)



Opis meczu

Ataki miejscowych, im bliżej było końca, tym bardziej stawa­ły się nerwowe, nie przemyślane. Niewiele zresztą brakowało, a na 6 minut przed końcem Unia zostałaby za to srodze skar­cona. Gospodarze zbytnio się odsłonili, Siemieniec po kontrze znalazł się w dogodnej sytuacji, ale strzegący tarnowskiej bramki Stawarz wykazał się dobrą klasą, przerzucając piłkę na róg.
Zakończyło się zatem bezbramkowo, co oczywiście satysfak­cjonowało gości, ale nie mogło zadowolić miejscowych. W obozie Unii liczono na wygraną, tarnowski zespół nastawio­ny został na grę ofensywną, ale zaprocentowało to jedynie optyczną przewagą w polu - lekką w pierwszej połowie, wyraźniejszą po zmianie stron.
Miejscowi - co tu dużo mówić - okazali się po prostu bez­radni wobec postawy Cracovii w defensywie. Goście poczyna­li sobie w destrukcji bardzo skutecznie, tarnowscy piłkarze mieli bardzo ograniczoną swobodę poczynań, a kiedy tylko nadarzała się okazja - „Pasy” próbowały nękać przeciwnika kontrami. Tak na dobrą sprawę uniści mieli właściwie tylko cztery bramkowe okazje - pierwszą w 2. min spatałaszył Ropski, w 23. J. Popiela strzelił mocno, ale tuż nad bramką, w 60. min - po główce D. Popieli - piłka trafiła w poprzeczkę, a w 73. bliski szczęścia był Palej.
W minionym sezonie II-ligowym tarnowianie zdążyli przy­zwyczaić swych sympatyków do tego, że w Mościcach mało kto może liczyć na punktową zdobycz. Przedwczoraj kibice Unii po­czuli się zatem bardzo zawiedzeni i nie bez racji mówili o biciu głową w mur. I na pewno żadną jest dla nich pociechą, że „Pasy” dowiodły, iż dobrze opanowały sztukę gry obronnej...
Trzeba natomiast ten mecz traktować jako sukces „Jaskółek” w innych kategoriach. Należy się Unii uznanie za sprawną or­ganizację spotkania, a także za dobre maniery. Gościom zgoto­wano przyjęcie bardziej niż serdeczne. Były czerwone gerbery (z gratulacjami za wygranie III-ligowej-rywalizacji), było wiele ciepłych słów o Cracovii w udanym programie meczu. A także w ustach spikera, merytorycznie rzeczowego, obiektywnego. Znalazł on posłuch nawet wśród blisko 400 „szalikowców” Cracovii, którzy dowiedli, że jak chcą to potrafią - przynajmniej na stadionie - zachować się prawie że elegancko...

Wywiady Zbigniew Kordela, szkoleniowiec Unii: - No i co z tego wy­nikło, że na ogół gra toczyła się na połowie Cracovii? Ten remis to właściwie nasza porażka. Gościom trzeba przyznać, że bar­dzo skutecznie uprzykrzali życie moim podopiecznym, próbująÂ­cym coś zdziałać pod ich bramką. A że krakowianie często bro­nili się większą ilością zawodników - nie mieliśmy okazji do wyprowadzenia kontry. Nie­mniej przewagę w polu, nawet w takiej sytuacji, mój zespół winien był zdyskontować przy­najmniej jednym trafieniem. Cóż, zabrakło opanowania, także piłkarskiej chytrości. W pierwszym meczu sezonu, z Wisłą w Krakowie, było po­dobnie. A graliśmy wtedy całÂ­kiem dobrze, prasa nawet nas chwaliła...

Ireneusz Adamus, trener Cracovii: - Można odnieść wrażenie, że nastawiliśmy się na grę obronną, a wcale tak nie było! Rzecz w tym, że ze­spół poczynał sobie w ataku znacznie słabiej niż w pierwszym meczu sezonu, z Jagiellonią w Białymstoku. Na przykład Piotr Gruchała, tam grający tak dobrze, w Tarnowie miał po prostu słabszy dzień. No a skoro nie szło nam z atakowaniem, ułatwiło to Unii uzyskanie optycznej przewagi. Całkiem zatem zrozumiałe, że skoro mecz się tak ułożył, piłkarze Cracovii robili wszystko, by ustrzec się utraty gola. Z wyniku jestem oczywiście zadowolony. Podobnie jak z debiutu Michała Kutelmacha; ten ukraiński piłkarz grał co prawda tylko pół godziny, ale chyba dowiódł, że wie, o co w piłce nożnej chodzi.

Choć powszechnie oczekiwano, że wystąpi, to sam mecz Marcin Hrapkowicz oglądał, wraz z Salehem i Krzysztofem Hajdu­kiem, z trybun.
- Jak pan się czuje nie mogąc grać?
- Fatalnie, jeszcze do wczoraj bytem pe­wien, że formalności między Stalą Mielec, a Cracovią zostaną załatwione i wystąpię przeciwko Unii.
- Dlaczego tak się nie stało?
- Podobno pieniądze przetransferowane na konto Stali jeszcze nie dotarty, a pan Socha uparł się, że najpierw pieniądze na stół, a potem moja karta zawodnicza. Mam jednak nadzieję, że jest to kwestia dni i problem rozwiąże się de­finitywnie.
- W którą stronę?
- Możliwe jest tylko jedno rozwiązanie. Mój akces do Cracovii.
- Dlaczego właśnie Cracovia?
- Bo rozmowy były najkonkretniejsze. Kontaktowały się ze mną inne kluby, m.in. Wisła, ale nic z tego nie wynikało. Miałem również propozycję pozostania w Mielcu, ale konkuren­cja wśród napastników jest tam w tej chwili ogromna: Cygan, Czyrek, Domarski, Bociek. Nie załapałbym się chyba, a gra w IV lidze mnie nie interesuje. Mam 23 lata i powinienem się wreszcie pokazać. W Cracovii jest okazja - II li­ga, zespół młody, z ambicjami, jeśli nic się nie zawali będziemy za rok atakować ekstraklasę.
- Widzę, że ma pan zamiar zadomowić się w Cracovii?
- Na to wygląda, klub wykupuje moją kartę, jest to więc transfer definitywny. Moją przyszłość na kilka co najmniej lat wiążę z „Pasa­mi”.
- Jak przyjął się pan w drużynie?
- Grałem w kilku sparingach i chyba było nie najgorzej. Swoje miejsce widzę w ataku; pomoc raczej nie, bo nie należę do piłkarzy, mających świetną wytrzymałość. Nie znaczy to, bynajmniej, że jest z nią źle, ale nie widzę się jako biegającego przez 90 minut od jednego pola karnego do drugiego.
- Jak ocenia pan kolegów?
- Doskonale radzą sobie beze mnie, więc ze mną może być tylko jeszcze lepiej.

Trenerzy tarnowian Zbigniew Kordela i Sta­nisław Bucki byli po meczu niepocieszeni, po­dobnie piłkarze, którzy w szatni nawet się nie kłócili. Wykąpali się i w milczeniu opuszczali pomieszczenia klubowe. Jeden punkt po dwóch meczach i w perspektywie wyjazd do Płocka nie nastrajają optymistycznie. Na słowa otuchy, że dobra gra i spore przecież umiejętności muszą w końcu procentować, wszyscy kiwali głowami z rezygnacją. Dopiero po kilkunastu minutach trener Kordela uśmiechnął się i rzekł: bierzemy się do roboty, w końcu gdzie jest powiedziane, że musimy przegrać z Petrochemią.

W atmosferę gościnności i wzajemnej życz­liwości na linii Tarnów - Kraków, nieprzy­jemnym zgrzytem była zajadłość dwóch osob­ników pilnujących bramy wjazdowej na sta­dion od strony stacji kolejowej. Przed me­czem nie chcieli wpuścić samochodu, którym przyjechała ekipa krakowskich dziennikarzy, grożąc na dodatek jego zniszczeniem. Dopie­ro interwencja pana Tadeusza Kędziora ostudziła zapały „bramkarzy”. Postanowili się jednak zemścić - kiedy w przerwie redak­torzy Paweł Misior i Krzysztof Samborski wy­szli poza stadion, nie pozwolili już im wrócić, ci więc musieli obejść cały stadion, by wejść od drugiej strony.
Litościwie pominiemy nazwiska tych tzw. porządkowych, dedykując im jedynie słowa: życzliwi żyją dłużej.

Źródło: Tempo