2008-06-29 Szachtior Soligorsk - Cracovia 3:0
|
Puchar Intertoto, I runda Soligorsk, niedziela, 29 czerwca 2008, 16:00
(0:0)
|
|
Skład: Makawczik Czalej Gukajło Branfiłow Kowalczuk Bałanowicz (67' Byczenok) Leonczik Bukatkin Żukowski (60' Martinowicz) Rios (88' Krot) Nikiforenko Ustawienie: 4-4-2 |
Sędzia: Akmalchan Chołmatow z Kazachstanu
|
Skład: Cabaj Kulig Polczak Tupalski (76' Karwan) Radwański Pawlusiński (74' Majoros) Baran (74' Kostrubała) Kłus Nowak Moskała Krzywicki Ustawienie: 4-4-2 |
Opis meczu
Gazeta Wyborcza
Cracovia odpadła z Pucharu Intertoto po drugiej porażce z Szachtiorem Soligorsk. Podopieczni Stefana Majewskiego znów kończyli mecz w dziesiątkę.
Do Soligorska z nadzieją na awans dotarła autokarem 28-osobowa grupa kibiców Cracovii, ale piłkarze zachęceni dopingiem fanów po raz pierwszy celnie strzelili dopiero w 38. min za sprawą Dariusza Pawlusińskiego. Od początku przeważali gospodarze. Mimo kilku sytuacji gola jednak nie strzelili. Najwięcej problemów sprawiał Sergiej Nikiforenko. Utracie gola zapobiegła ofiarna interwencja Marcina Cabaja. W 22. min po rzucie rożnym i główce Dimitrija Szaleja piłka przeleciała tuż nad poprzeczką.
Drugą połowę dobrze zaczęła Cracovia. Tomasz Moskała ograł obrońcę Szachtiora i wrzucił piłkę na 12. m do nadbiegającego Pawła Nowaka. Lewy pomocnik strzelił z pierwszej piłki tuż przy słupku. W 60. min potężne uderzenie Bałanowicza w efektowny sposób obronił Cabaj. Dziesięć minut później bramkarz Cracovii był bez szans.
Aleksander Byczanok po efektownym rajdzie wpadł w pole karne pomiędzy Piotra Polczaka i Łukasza Tupalskiego i upadł. Sędzia z Kazachstanu bez wahania podyktował jedenastkę, a Kowalczuk silnym strzałem przy słupku umieścił piłkę w siatce.
W końcówce Cracovia odsłoniła się i po szybkich kontratakach Szachtiora straciła dwa gole. W ostatnich sekundach meczu drugą żółtą kartkę dostał Cabaj. Najpierw dyskutował z arbitrem przed wykonaniem rzutu karnego dla Szachtiora, później został ukarany za wybicie piłki na aut.
- Nie zagraliśmy złego spotkania, ale kluczowym momentem był rzut karny. Zamiast skupić się na grze, wdaliśmy się w niepotrzebne dyskusje z sędzią. Takie mecze są dla nas dobrą nauczką - skomentował trener Majewski.
Dziennik Polski
W Soligorsku prysły marzenia Cracovii o awansie do drugiej rundy Pucharu Intertoto. W rewanżowym meczu "Pasy" przegrały wysoko 0-3 i dalej będą grać Białorusini (zagrają ze Sturmem Graz).
Przed tygodniem Cracovia przegrała na własnym stadionie z Szachtiorem Soligorsk i by myśleć o awansie do kolejnej rundy musiały strzelić co najmniej dwie bramki i wygrać to spotkanie. W porównaniu z pierwszym meczem w składzie Cracovii zaszły dwie zmiany, od pierwszej minuty zagrał na obronie Krzysztof Radwański, który zastąpił kontuzjowanego Marka Wasiluka, a w ataku wystąpił Tomasz Moskała w miejsce Kamila Witkowskiego (czerwona kartka i kontuzja).
Od początku spotkania stroną przeważającą byli gospodarze, "Pasy" grały bardzo ostrożnie, koncentrując się głównie na obronie swojej bramki.
W 10 minucie gospodarze przeprowadzili szybką akcję lewą stroną boiska. Nikiforienko wrzucił piłkę w pole karne do nadbiegającego Balanowicza, a ten w doskonałej sytuacji strzelił nad poprzeczką. W 14 minucie Nikiforienki nie potrafili zatrzymać stoperzy Cracovii, ten wpadł w pole karne, znalazł się przed Cabajem, ale ten uniemożliwił mu oddanie strzału.
Po kwadransie wyraźnej przewagi gospodarzy gra wyrównała się, choć nadal groźniejsze były akcje gospodarzy. W 24 min po rzucie rożnym z 8 metrów uderzał Czalej, ale nad poprzeczką.
Dopiero w 26 min Cracovia przeprowadziła pierwszą składną akcję, Baran uruchomił na skrzydle Kuliga, ale ten niedokładnie zacentrował. Potem trzy razy dał o sobie znać Pawlusiński. W 32 min obrońcy zablokowali jego strzał, w 6 minut później po jego uderzeniu piłka trafiła w jednego z graczy Szachtiora. A w 40 min groźny strzał Pawlusińskiego zdołał sparować bramkarz białoruski.
Druga połowa mogła zacząć się doskonale dla Cracovii, która już w pierwszej akcji po przerwie była bliska zdobycia gola. Tomasz Moskała ograł obrońcę Szachtiora i po krótkim rajdzie wrzucił piłkę z lewej strony na 10 metr do nadbiegającego Pawła Nowaka, który strzelił z pierwszej piłki tuż przy słupku.
W kolejnych minutach Cracovia uzyskała nieznaczną przewagę, starając się zagrozić bramce Szachtiora. W 50 minucie strzał Barana z ponad 30 m minął bramkę, a pięć minut później do pozornie niegroźnej piłki ruszył liczący dwa metry wzrostu Krzywicki. Wygrał pojedynek o wysoką piłkę z bramkarzem, ale po ostrym starciu nie zdołał już oddać strzału. W 60 minucie żółtą kartką został ukarany kapitan Cracovii Baran. Rzut wolny z 25 m wykonywał Balanowicz, a jego potężny strzał efektownie obronił Marcin Cabaj.
Na 20 minut przed końcem meczu Byczenok otrzymał długie prostopadłe podanie, wpadł w pole karne pomiędzy Polczaka i Tupalskiego i w starciu z obrońcami Cracovii upadł na ziemie. Kazachski sędzia bez chwili wahania wskazał na punkt jedenastu metrów. Przed wykonaniem karnego żółtą kartką upomniany został Marcin Cabaj, który starał się zdekoncentrować Kowalczuka przed strzałem. Ten silnym strzałem przy słupku umieścił piłkę w siatce.
Po stracie bramki trener Majewski dokonał trzech zmian. Na boisku pojawili się Kostrubała, Majoros i Karwan. Nic to jednak nie dało. "Pasy" były nadal bezradne, a inicjatywę mieli gospodarze. W 81 minucie po strzale Nikiforenki zza linii pola karnego trafił w spojenie słupka z poprzeczką bramki Cracovii.
W końcówce meczu Cracovia próbowała jeszcze zaatakować, odsłoniła co skutkowało szybkimi kontratakami Szachtiora. Już w doliczonym czasie gry gospodarze po efektownej akcji i strzale głową z paru metrów Krota zdobyli drugą bramkę. A po chwili zupełnie rozmontowali blok defensywny Cracovii i Nikiforienko z 8 metrów zdobył trzecią bramkę dla Szachtiora. Po tej bramce wściekły Cabaj wybił piłkę w trybuny, za co został ukarany drugą żółtą, a w konsekwencji czerwoną kartką. Ponieważ Majewski dokonał już trzech zmian, strój bramkarski przywdział obrońca Kulig, ale nie miał okazji do interwencji, bo sędzia odgwizdał koniec meczu.
Słaby mecz Cracovii, która wyraźnie przegrała dwumecz, dwie porażki, bramki 1-5. Krakowianom brakowało pomysłu na rozmontowanie obrony rywala. Widać, że piłkarze Cracovii są dopiero na początku przygotowań do ligi.
Smutno skończyła się druga przygoda krakowian z europejskimi pucharami. Wyeliminowała ich bardzo przeciętna drużyna białoruska. I to jest najsmutniejsze.
Trenerzy o meczu
Stefan Majewski (trener Cracovii)
- Przegraliśmy rewanżowe spotkanie, ale do momentu podyktowania przez sędziego rzutu karnego nasza gra wyglądała całkiem dobrze. Mieliśmy szansę na zdobycie gola, ale to gospodarzom udał się ten wyczyn i to nawet trzykrotnie. Myślę, że zawodnicy nie wytrzymali nerwowo.
- My potrafimy grać w piłkę, ale musimy zmienić naszą mentalność i nie możemy wytrącać się z rytmu gry. Jeśli sędzia popełniał błędy to minimalne, ale to jak nasi zawodnicy się zachowywali jest nie przyjęcia. Skupiamy się na innych rzeczach, a nie na grze. Zaczynamy dyskutować z sędzią, zwracamy mu uwagę, a w piłce zawodowej jest to niedopuszczalne. Jeżeli chcemy występować w rozgrywkach międzynarodowych to musimy się jeszcze dużo nauczyć.
- Marcin Cabaj otrzymał czerwoną kartkę (za dwie żółte - przyp.) za wybicie piłki poza boisko po czasie. Miał już żółtą kartkę, a wykopując piłkę w aut musiał zdawać sobie sprawę, że otrzyma czerwoną.
Jurij Wiergiejczik (trener Szachtiora)
- Cracovia to bardzo dobra drużyna, która gra fajny, kombinacyjny futbol. Ciężko gra się przeciwko takiemu zespołowi. Mecz był na remis, ale szczęście było jednak po naszej stronie. Jestem zadowolony z tego, że awansowaliśmy do drugiej rundy Pucharu Intertoto.
Opis wyjazdu kibiców Cracovii by Adam Akustyk
KGB, turecki kibel i Wieża Eiffla
Nikt z 26 osobowej załogi, która udała się w podróż autokarem nie miał pojęcia, czego spodziewać się na Białorusi. Nakarmieni historiami o znikających samochodach, wszechmocnym KGB, oraz gorzale w cenie wody mineralnej, wyruszyliśmy w sobotni wieczór do Soligorska, stutysięcznego miasta w sercu Białorusi. Już przed wyjazdem okazało się, ze białoruskie KGB zażądało od klubu noty informacyjnej ze szczegółowym planem naszej podróży (którędy, kiedy, ilość przystanków). Chcieli nas więc mieć na oku cały czas. Wizy nie otrzymała jedna osoba. Powód - zniszczony paszport.
Trasa przez Polskę upływa nam na tradycyjnej konsumpcji trunków (tu wspomnę oburzonego Kazza i jego"litra na sześciu w godzine - co to jest???" - ten tekst przejdzie do kanonu pasiastych odzywek), opowieściach z dalekich krain (Biłgoraj, Boguchwała, Niedźwiedź) w które przyszło już zawędrować kibicom Cracovii. W powietrzu czuć podekscytowanie ciężarem gatunkowym wyjazdu, chyba najdalszego oficjalnego w powojennej historii klubu. Odbyła się również projekcja filmu "Ładunek 200", który okazał się dramatem dla ludzi o mocnych nerwach, opowiadającym o realiach sowieckiej Rosji i dodatkowo podgrzał atmosferę (choć niektórzy podczas projekcji usnęli i uznali film za koszmarnie nudny).
Na granicy meldujemy się o 3 w nocy w niedzielę, zachwyceni brakiem kolejki wymieniamy w kantorze złotówki na dolary, rzekomy nieoficjalny białoruski środek płatniczy. Kontrola po polskiej stronie mija sprawnie. Kłopoty zaczynają się wraz z wjazdem strefę białoruską. Celnik zdaje się zachowywać jak właściciel przejścia, tupiąc noga jak rozjuszony byk daje wyraźnie do zrozumienia, ze od jego decyzji zależy, czy przekroczymy granicę. Musimy wypełnić deklaracje. Zmęczone oczy cracoviackiej braci, w połączeniu z trzema długopisami na grupę, to około godzina czasu. O dziwo udaje się.
Po przejechaniu 20 metrów dalsza kontrola. Tym razem pod lupę wzięty został kierowca, któremu dwie celniczki, z uśmiechem na twarzy fundują egzamin z przepisów ruchu drogowego (warto w tym miejscu odnotować, że drugi z drajwerów nie otrzymał wizy i musiał zostać w terespolskim hotelu, fakt ten okaże się istotny). Po egzaminie okazuje się, że kierowca nie ma zaświadczenia od właściciela autokaru na kierowanie nim, zirytowany biega między okienkami jak od Annasza do Kajfasza. Czas płynie, gdyby na granicy była kolejka, moglibyśmy od razu zawrócić. Kłopotów nie mają powracający z ME członkowie ekipy rosyjskiej reprezantacji - kolumna lśniących Range Roverów, Jeepów, Cadillaców Esclade błyskawicznie pokonuje granicę. Zderzenie z białoruską rzeczywistością następuje również w toalecie. Turecki kibel i wszechmogąca klozet babcia, przywołują retrospekcje rodem z głębokiego PRLu.
Czas więc płynie, daje się we znaki zdenerwowanie po obu stronach. Tylko panie celniczki z uśmiechem na ustach żądają kolejnych to papierów...
Nie wiadomo o co chodzi miłym paniom, nie wie tego nawet celnik w wielkiej, charakterystycznej dla postsowieckich służb mundurowych czapie. A jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o..? BINGO! O pieniądze. Jedna z pań, filuternie zabawiając się breloczkiem w kształcie Wieży Eiffla, na pytanie "skolko?" (rus: ile - to chyba najczęściej poza k...a wypowiadane słowo podczas wyjazdu), z rozbrajającą szczerością odpowiada "dziesięć złotych". Kierowca płaci dyche, na co pada: -" No wam nużno imjet eti dwie!" (Ale Ty musisz mieć takie dwa)...
Po zapłaceniu sezam się otwiera, już nie trzeba zaświadczeń, papierów, nie trzeba znać kodeksu drogowego. Jest 5 rano czasu lokalnego. Witamy w Republice Białorusi.
Białoruś wita nas szeroką, pustą autostradą, po kliku minutach wjeżdżamy do rdzennie polskiego Brześcia. Miasto śpi, wczesny poranek, puste drogi, cyrylica. W oddali widać centrum, mijamy miejscową cerkiew, bloki przypominają gomułkowsko-gierowską zabudowę polskich osiedli, są jednak jakby bardziej monumentalne, a jednocześnie bardziej zniszczone. Sprawiają wrażenie przypudrowanych, ten puder spotkamy również później, w dużo większych ilościach, (wjeżdżamy również przez przypadek w osiedle ładnych, jednorodzinnych domków, smiejemy się ze zapewne należą do celników). Razem z Brześciem kończy się zorganizowana zabudowa.
Polskie duchy, Beskid Żywiecki, Jewgienia
Trasa do Soligorska wiedzie początkowo reprezentacyjną autostradą Brześć - Mińsk. Droga jest niezła (w porównaniu z polskimi, nawet bardzo niezła). Cracovian razi w oczy wszędobylska pustka - nieliczne samochody poruszające się z prędkością 50-70 km/h, mało ludzi. Szeroka droga prowadzi przez pola i lasy, wśród których jak średnioludne wysepki wyrastają małe wioski. Mijamy pomniki utrwalaczy władzy ludowej, żołnierzy Wyzwolicielskiej Krasnej Armii, a także jeden bliżej niezidentyfikowany, poświęcony "Polskim Duchom". Mijamy zadbane, puste przystanki autobusowe i walące się domki. Ciekawą sprawą są wesołe, kolorowe ławeczki przy trasie - odpowiednik postoju na szlaku turystycznym - jakby stworzone dla krasnoludków. Są to jednak jak wspomniałem wysepki, na długiej, zielonej trasie. Całkowity brak reklam, bardzo mało stacji benzynowych, zero handlu przydrożnego.
Zatrzymam się na chwilę przy krajobrazach. Nieskażona cywilizacją, idylliczna wręcz zieleń, setki bocianów (podobno większych i grubszych niż w Polsce, jak twierdzi Krzysztof, pasiasty ornitolog z Wieliczki, znawca drobiu bocianiego i dróg ekspresowych), ciągnące się przez dziesiątki kilometrów lasy, wszystko to wprawia w błogi nastój który potęguje refleksja, że te ziemie jeszcze kilkadziesiąt lat temu leżały w granicach Polski.
Po białoruskiej stronie zaliczamy trzy przystanki. Raz zatrzymuje nas milicjant, który oznajmia, że "10 km temu przekroczyliście prędkość o 3 km/h" (cyt. z pamięci). Później następuje taki oto dialog między naszym kierowcą a milicjantem:
- Kibice, taaa??? Za Białorusią jedziecie kibicować, czy za Polską? - Za Polską. - 20 $. Nie, nie do reki, tu połóż (wskazuje palcem na deskę rozdzielczą)...
I znów po problemie. Milicjant inkasuje 20 $, w tym samym momencie wysiada z auta i zatrzymuje sobie trzy kolejne samochody. Ruszamy w drogę. Zatrzymujemy się jeszcze na dwóch stacjach benzynowych (cena za 1 litr ok. 2,5 zł.). Na pierwszej okazuje się, ze można kupić tylko 100 l paliwa, na kolejnej tuż przed Soligorskiem, (dość dziwnie skonstruowanej - budka plus ok. 8 niezadaszonych dystrybutorów, plus 10 kamer), można już lać do pełna. Panie na stacjach są oczywiście ich wszechmogącymi właścicielkami. Dyrygują klientelą, nas odsyłając do kolejnego tureckiego kibelka na pierwszej i do okropnie cuchnącego wychodka na drugiej stacji, tam mijamy się z samochodem telewizji białoruskiej - mecz będzie transmitowany. Samochodów jak na lekarstwo.
Po ok. 100 km odbijamy z głównej drogi. Na horyzoncie pojawia się olbrzymia kopalniana hałda, z daleka wyglądająca jak Beskid Żywiecki. Ogromne kominy i zadymione niebo, zatrzymujemy się na pół godziny na wspomnianej stacji ponieważ kierowca musi odczekać poł godziny - tachometr jest bezlitosny. Ruszamy! Ciśnienie sięga zenitu. Wodzu!!! Soligorsk na horyzoncie!!!
Rozentuzjazmowani cykamy fotki na prawo i lewo. Na pierwszym z brzegu rondzie, jeszcze przed miastem, zatrzymuje nas milicja. Miła pani milicjantka i postawny pan milicjant. Od tej pory nie opuszczą nas na krok.
Wspomniany pasiasty ornitolog z Wieliczki okazuje się również być znawcą kobiet. Krasne lica Jewgienii płoną jeszcze bardziej, zawstydzone polskimi komplementami. Robimy zdjęcia pod wjazdową tablicą do miasta. Razem z nami flagi "Cracovia Polska" oraz "Nowa Huta".
Dzieciaki taplają się w sztucznym bajorku, ludzie z zaciekawieniem patrzą na nasz autokar, który jest tu chyba nie lada atrakcją. Jest ok. 12 czasu miejscowego. Soligorsk wita nas piękną pogodą. Milicjanci z wiecznym uśmiechem na twarzy mówią, ze w związku z tym, ze jest niedziela, restauracje są pozamykane [!], więc pojedziemy razem z nimi, zjemy pizze na obiad i wymienimy w otwartym banku [!] dolary na ruble. Ciąg sprzeczności i niedomówień...
Pasiaki porównują Soligorsk do osiedli w Nowej Hucie - takie dajmy na to, krakowskie os. Na Lotnisku. Bloki są troszkę większe, ale generalnie krajobraz często spotykany od DDRów na wschód. Wielka płyta, ocieplona czasem styropianem, częściej malowana. Malowane są zazwyczaj tylko bloki od strony ulicy, te w głębi osiedli straszą okrutną szarością (coś jak III strona krakowskiego Ruczaju).
Jatki, słowianki i milionerzy z kopalni
Milicja kieruje nas na parking przy placu targowym, obok którego ma znajdować się pizzeria. Wysiadamy z autobusu, a okoliczne szczere pola oraz zajezdnia autobusowa, uświadamiają nam, ze to nie jest centrum miasta, jesteśmy chyba na obrzeżach. Ludzie chcą się rozchodzić, milicjantka proponuje jednak, by zamówić pizze i udać się do banku. Wspólnie z kierowniczką naszego wyjazdu udaje się do pizerii, a my przez kratę od zajezdni odbieramy miłe pozdrowienia od miejscowych degustatorów. Po chwili wsiadamy w autobus i udajemy się do banku.
Bank znajduje się już w centrum Soligorska, przejazd przez miasto trwa klika minut, przez które orientujemy się, że to nieprawda co mówiono nam na początku. Miasto tętni życiem, otwarte jest w zasadzie wszystko, od budki z kebabami, po warzywniaki na rogach ulic. Ludzie pracują jak w dzień powszedni - widzimy człowieka kładącego gładź, którego w Polsce od prac zapewne odstraszyliby ludzie wracający z kościoła (co do kościoła, to udało mi się zaobserwować jeden). Podjeżdżamy zatem pod znajdujący się na małym placu bank. Na owym placu stoi monumentalny pomnik "Szachtiora" - jak mówi Jewigienia (niestety umknął mym oczom pomnik Lenina, ktory tez w Soligorsku sie znajduje, ale foto jest).
Gienia stara się opowiadać o mieście w samych superlatywach, sama jest tu od roku, a przyjechała z daleka, bo aż 800 km. Zna za to doskonale tutejsze płace, mówi ze górnik zarabia tu 3000 $ (sic!). Troszkę nas to dziwi, bo w takim razie przy miejscowych cenach (o których zaraz), na ulicach powinniśmy widzieć kawalkady samochodów podobnych do wspomnianej przeze mnie ekipy rosyjskiej, a nic takiego się nie tu dzieje, dominują używane (niekiedy mocno) autka. Podczas wizyty w banku stale towarzyszy nam milicja, która ma nawet klucze od zaplecza. Udaje się nam rozejść na momencik, kupujemy piwo w kiosku (tak, tak - piwo jest w każdym kiosku, nawet na przystankach autobusowych i można je pić na ulicy).
Tu następuje śmieszna sytuacja, spowodowana barierą językową, kiedy to autor niniejszej relacji, przez dobre 5 minut usiłuje (udaje mi się!) kupić "dwa piwa w tej butelce podobnej do Millera, tylko zimne!", składając się przy tym przekomicznie i mieszając języki niczym robotnicy na Wieży Babel, na co kolejna osoba w kolejce - przebiegły forumowicz KAAZ z uśmiechem na twarzy mówi "to samo proszę". Okazuje się, ze Polski jest tu dość dobrze rozumiany. Piwo wbrew temu, co się naczytałem przed wyjazdem jest wyborne.
Chwile później zostajemy porażeni informacją, ze oto: "Niestety nie będziecie mogli się rozejść, ponieważ macie wizę grupową i nie było by dobrze, gdyby napotkał Was patrol.."- "Wicie, rozumicie" - wiza grupowa nie jest bowiem wbijana do paszportu, tylko znajduje się na osobnej kartce. Tym sposobem mają nas w garści, nikt z nas nie dowie się już, co maja do powiedzenia Białorusini w lokalnej knajpce, jak wygląda soligorska cerkiew i (co dla niektórych stanowiło tragedię) jak na przybyszów z zachodu zareagują tutejsze dziewczyny, bo te widząc milicyjny mundur, wyraźnie się od nas dystansują. To krytyczna chwila dla wielu z nas. Grupa jest zdenerwowana, smycz policyjna to ostatnia rzecz jakiej się spodziewaliśmy. Naiwni myśleli,że dostaniemy "wolna rękę", a uśmiechnięci milicjanci wybijają nam to z głowy formalnym zabiegiem. Wracamy do naszej pizzerii tą samą trasą, sącząc kupione w kiosku piweczko. Na miejscu czeka na nas zastawiony stół, a ceny kształtują się następująco:
Piwo w kiosku: ok. 3 zł
Piwo w knajpie 4 zł
Pizza: 12 zł
Papierosy Camel: 2,2 zł
Papierosy Lucky Strike: 2,4 zł
Papierosy Viceroy: 1,4 zł
Wódka: od 6 zł za pół litra.
Benzyna: 2,5 zł
Pomyślcie więc, jaki raj musiałby mieć robotnik zarabiający 6000 zł. Nic więc dziwnego, że traktujemy tą informację z lekkim niedowierzaniem. Na stoły kolejno wjeżdżają pizze, pierwsza standardowa, szynka + ser + surowy [!] pomidor, ciasto troszkę dziwne, ale ok.. Kłopoty zaczynają się przy drugiej, która posmarowana jest w całości - musztardą, ale to też nie jakiś wielki problem, prawda? Za to pizza nr 3 to już chyba miejscowy rarytas: jajko + ryba + marynowane grzybki :D. Rzecz chyba w Polsce niespotykana, toteż średnio przyswajalna. Podobnie jest z mięsem a'la bitki i szaszłykiem, raczej niezjadliwe, przyrządzane w dziwny sposób, za to piwo - miód-malina!!!
Eleganckie, wielkie kufle z piwa "Arsenałowe" doskonale pasują do pasiastych dłoni i tak zostanie aż do Krakowa... Spędzamy w knajpie kilka dobrych godzin, z czego milicja jest wyraźnie zadowolona. Spacerujemy po okolicznym targowisku, (gdzie mnie udało się zaobserwować jedynie szereg jatek z mięsem i baraczek z grami hazardowymi, które obsługiwała urodziwa blondynka).
Kobiety są tu przecudnej urody i zgodzi się ze mną każdy kto to widział - zjawiskowe, naturalne, bezpośrednie. Nie malują się wyzywająco, cudownie się uśmiechają, są jakby żywcem wyjęte ze słowiańskich legend. Wali się tym samym w pył stereotyp Białorusinki, jako wypindrzonej prostytutki, zajechanej jak "Kasztanka" marszałka - jeśli ktoś w niego oczywiście wierzył.
Zwiedzamy również okoliczny pawilon handlowy, gdzie po jednej stronie jest sklep typu super-sam, przypominający wystrojem i specyficznym zapachem serial "Kobieta za ladą", lub polskie sklepy sprzed 1989 r. Asortyment jest w zasadzie uboższy niż w Polsce, ale np. Coca-Cola o smaku Waniliowym jest dla wielu z nas nowością. Ciekawostką jest, że zarówno Cola jak i woda mineralna mają banderole - nie wiem dlaczego, a Wy?
W sklepie na 1 klienta przypada 2/3 ekspedientki. Panie ewidentnie nie maja co robić, jest ich za dużo (choć nie są natrętne), ale to tłumaczy, dlaczego bezrobocie na Białorusi wynosi zaledwie 1,8 % (obawiam się, że to tłumaczy również po części procent ludności żyjącej poniżej progu ubóstwa: 27,1%).
W tym samym budynku znajduje się sklep monopolowy, w którym kolejka zdaje się nie kończyć. Widać, że Białorusini piją bardzo dużo, a alkohol i papierosy to najtańsze produkty. W kolejce spotykamy człowieka, który opowiada o swych polskich korzeniach, obdarowujemy wiec "rodaka" po rozmowie butelką wódki, i wracamy do pizzerii, w której konsumpcja zdaje się nie kończyć. Furorę robi powtarzane od czasu wyjazdu z Polski hasło "ONI BOJÄ SIE NASSS!!! autorstwa Pasiaka z Łokietka. Wykrzykiwane raz po raz, budzi przerażenie zarówno wśród miejscowej ludności, jak i kierowniczki naszego wyjazdu. Pozostając w knajpie nie ryzykujemy oddalania się pomni tekstów o wizie, tym bardziej, że milicja rzeczywiście ma na nas oko. Pod pizzerią cały czas stoi jeden lub dwa radiowozy. Czas mija i zbliża się wreszcie pora by wyruszyć na stadion...
Stadion znajduje się około 2 km w linii prostej od pizzerii. Udajemy się tam niezorganizowanymi grupami po ok. 4-5 osób, w sumie "pochód" rozciąga się na jakieś 30 m, obstawia nas około 3 milicjantów + radiowóz jadący patrolowym tempem.
"Łukaszenka haraszo" , Specnaz, Dynamo Minsk
Razem z moim serdecznym kolegą, (tym od "Boją się nas!!!") zamykamy pasiasty peleton. Towarzyszy nam milicjant oraz bliżej do tej pory niezidentyfikowany Białorusin. Wojtek wdaje się w rozmowę z tym pierwszym, ja siłą rzeczy z drugim z nich. Chcąc nie chcąc obie nasze rozmowy zbaczają na temat polityki, ale o ile milicjant z ignorancją odpowiada: "Łukaszenko" No co, prezydent jak prezydent", o tyle mój rozmówca, rzekomo specjalnie przybyły by zobaczyć mecz "Pasów", zachowuje się już inaczej. Rozmowa wygląda tak:
Ja: - A Łukaszenka jak tam? Haraszo?
On: - Daaa.. Łukaszenka haraszo, haraszo..
Ja: - A Milinkiewicz? [lider białoruskiej opozycji - przyp. AA.]
W tym momencie mojego rozmówce, który jest na oko trzydziestoletnim, niskiego wzrostu mężczyzną, w typie raczej chucherka, niż stadionowego zabijaki, paraliżuje strach. Wodzi wzrokiem to po mnie, to po idącym parę metrów za nami milicjantem, leniwie zbywającym Wojtka. Gość jest wyraźnie wystraszony, jakby nazwisko opozycjonisty odpaliło w nim jakiś alarmowy sygnał. Wykrzywia twarz i przykładając palec do ust odpowiada:
- Nie trzeba o tym mówić, milicja, milicja.. Powtarza zdenerwowany.
Urywam temat i uspokajam go, wracając rozmowę do obiecanego szalika, który mam mu sprezentować. Podczas drogi cały czas pijemy piwo, którego zapas uzupełniamy w kioskach. W pewnej chwili, z drugiej strony dwupasmowej jezdni dobiega nas okrzyk kibiców Shakhtyora, którzy wymachując barwami próbują zwrócić naszą uwagę, jednak w tym samym momencie milicyjny samochód zatrzymuje się, wysiada z niego pan w wiadomej czapie i gestem reki przywołuje jednego z krzykaczy. To koniec okrzyków.
Podchodzimy do stadionu, pod którym widać już kibiców, milicję i specnaz. Specnaz to oddziały milicji specjalnego znaczenia, odpowiednik naszej antyterrorki. Panowie różnią się od milicjantów ubiorem - czarne mundury i czapki z daszkiem przypominają naszą prewencję. Widać również ze to nie "pierwsi-lepsi" zawodnicy, czego nie można powiedzieć o milicjantach. Pod stadionem dajemy znać o sobie, krzycząc kilka razy, na co również okrzykami, reagują soligorzanie. Obchodzimy stadion wokoło i przygotowujemy się do wejścia na mecz. Mój białoruski towarzysz otrzymuje w prezencie szal Cracovii, z którego byłby bardzo zadowolony, gdyby nie fakt, że to pucharowy szal, łączony z miejscową drużyną. Widać że rzeczywiście przyjechał spoza Soligorska, specjalnie dla polskiej drużyny. O szaliki upominają się również milicjanci, ale "nie dla psa kiełbasa". Na tym jednak nie koniec neo-pasiaków.
Okazuje się bowiem że, podobnie do szczupłego koleżki, mecz Cracovii przyciągnął ekipę obserwatorów z Dynama Minsk w liczbie ok. 5-8 osób i to najwyraźniej pierwszy chuligański szereg. Mundurowi nie pozwalają im jednak wejść na mecz przez "naszą" bramę, niektórzy z nas zamieniają z nimi kilka słów. Wchodzimy.
Stadion Shakhtyora ma jedną, zadaszoną trybunę. Wyobraźcie sobie, że z naszego El Paso zostaje tylko A-B - dokładnie tak tam jest. Zajmujemy sektor po skrajnej prawej (co cieszy zarówno mnie, jak i forumowicza Zuberka, który wraz z nieocenionym spikerem dotarł na mecz pociągiem). Rozkładamy flagi na krzesełkach - płot ma ok 1 m wysokości. Od początku dostaje się nam od Specnazu, jednak to tylko słowne reprymendy, a to na krzesełkach nie stawać, a to nie chodzić, a to, a tamto. Są upierdliwi, ale w zasadzie nieszkodliwi. Młyn miejscowych jest na drugim końcu trybuny, więc nie widzimy go za dobrze. Pogoda przestaje płatać figle i na stałe nad stadionem instaluje się piękne czerwcowe słoneczko. W takiej atmosferze zaczyna się mecz.
Na początek śpiewamy hymny, Polski oraz Cracovii, potem wykonujemy stały repertuar. Śpiewanie idzie nam dobrze przez około kwadrans, potem ekipa zaczyna się rozkojarzać. Do naszego sektora dołącza znany kibicodziałacz, który na Białoruś przybył samolotem i którego gościł sam "drugi po Łukaszence" w Soligorsku.
Dowiaduję się ciekawych rzeczy. Oto z opowieści miejscowych bonzów ma wynikać, ze 1/4 obywateli to konfidenci ("tajni współpracownicy"). Ludzie donoszą na umór. Wszystko jest kontrolowane przez władzę, a w samym tylko Soligorsku ów "drugi po Łukaszence" ma do dyspozycji 3 helikoptery, i "jak mu się nie podoba, że ktoś krzywo pierdnie, to go zamyka". Stają mi przed oczami sceny z "Ładunku 200", i opowieści o Polsce lat PRL. "Drugi po Łukaszence" miał dzień wcześniej bezkarnie jeździć po ulicach kompletnie pijany.
Jeśli tylko połowa z tego jest prawdą i 1/8 donosi, a "drugi po Łukaszence" ma 1 helikopter i zamyka za dwa pierdnięcia, to i tak jest to chyba chora sytuacja, prawda?
Wkoło naszego sektora pląta się sporo dzieci. Jeden z małolatów, obdarowany szalikiem, nie chce go (chyba tylko początkowo) ubrać, ale zjawiają się kolejni. Obdarowujemy dzieci szalami, zbliża się przerwa. Tuż przed nią czarne mundury zwierają szeregi w dole naszego sektora, którędy prowadzi droga do rozstawionych w namiotach sklepików i jedynych chyba na stadionie ubikacji. Zostajemy poinformowani, że będzie nam z nich dane skorzystać dopiero w drugiej połowie.
Równo z gwizdkiem korowód wyraźnie zainteresowanych soligorzan, tłumnie kotłuje się pod naszym sektorem, chcąc nawiązać dialog z przybyszami zza Buga. Padają okrzyki "Polsza! Polsza!", "Cracovia", a nawet... "Robert Kubica!". Miejscowi są podekscytowani, my zresztą podobnie, czuć bowiem w powietrzu przyjacielską atmosferę. Ochoczo wymieniam szaliki których mam pod dostatkiem, część rozdaję. Jakiś kibic Shakhtyora przypina któremuś z pasiaków odznakę. Udaje mi się wymienić numer telefonu, jak się potem okazuje z człowiekiem z mińskiego Dynama. Na tym koniec. Jesteśmy zdziwieni stanowczą postawą Specnazu, który w zasadzie uniemożliwia jakikolwiek kontakt, spychając nas do sektora, a miejscowych wyganiając spod niego. Jedną osobę (miejscową) zawijają do radiowozu...
Na tym kończy się kontakt z miejscowymi kibicami. Szkoda, bo mogłoby to byc bardzo pouczające kulturoznawczo...
MPK, lans w pizzeri, Lejdis i dziwka
Przerwa kończy się, możemy zrobić zakupy w postaci obanderolowanej wody mineralnej i skorzystać z toy-toya. Dane jest nam również podziwiać dość wiekowy tabor milicyjno-wojskowo-pożarniczy, który wygląda jak żywcem wyjęty z inscenizacji zdarzeń Marca 1968. Młody człowiek w obstawie OMONU sprzedaje nam programy meczowe oraz proporczyki. Nasi kopacze dostają 3 sztuki, Cabaj czerwoną kartkę, a my szału, kiedy po ostatnim gwizdku piłkarze (za wyjątkiem bodaj Kuliga), kierują sie wprost do szatni i nie kwapią się podejść choć na moment. Miejscowi chcą wynosić swoich piłkarzy na rekach, ale o dziwo - ich reakcje nie są przesadnie rozdmuchane w czasie. Ludzie szybko opuszczają stadion (nie pozwolono im już przechodzić obok nas). Na to wszystko nagle wracają piłkarze, by nam podziękować - lepiej późno niż wcale. Po kilkunastu minutach okazuje się, ze milicja podstawiła nam autobus i wracamy do knajpy. Nie możemy bowiem ruszać w trasę - kierowca oraz autokar muszą odstaw określona ilość godzin.
Atriumfalny przejazd przez miasto, marsowe miny, złość, Wszystko to unosi się w autobusie komunikacji miejskiej, którego przymusowi pasażerowie pozdrawiani są co chwila przez zadowolonych Soligorzan. Po powrocie do pizzerii zamawiamy kolejne piwa i ku uciesze, jakby na osłodę, okazuje się, że personel odmłodniał o jakieś 15 lat, (nie wiem, jak prawidłowo brzmiało Twe imie, "Tamaro", ale wiedz, że gdybym nie był związany z najbardziej uroczą kobieta po tej stronie Bugu, to porwał bym Cię do Polski w zaręczynowym worku, jak Borat Pamelę).
W oczekiwaniu na powrót do domu, atakujemy sklep monopolowy, zaopatrując się w trunki na drogę do Polski. Udaje sie nam tez oglądnąć fragment finałowego meczu ME, którego wynik trafnie wytypował (zdaje się) Pasiasty Ornitolog z Wieliczki (który nomen omen tak zauroczył milicjantkę Jewgienię, ze przyjechała do pizzerii prywatnym samochodem). Sam lokal okazał sie najbardziej wylansowanym chyba miejscem w Soligorsku, ponieważ na pizze podjechał nawet sam trener Szachtiora, a także tabuny odpicowanych Soligorzan obu płci. Jedna z pań, prężąc się przed wejściem i obnażając swe kuso odziane wdzięki wypitym pasiakom, chyba dobrze sie czuła słysząc polskie komplementy, bo robiła to naprawdę ochoczo.
Podczas konsumpcji, cały czas towarzyszyli nam milicjanci, którzy nie pozwalali miejscowym na zajmowanie miejsc w naszej sali nawet wtedy gdy na innych wszystkie były zajęte. Krakusy ochoczo integrowały się ze wszystkimi napotkanymi Białorusin(k)ami. Sam nawiazalem obiecująca znajomość z kasjerką w sklepie monopolowym (w którym nomen omen tez "towarzyszyła" mi milicja). Trzeba jednak przyznać jedno - nikt nie był w stosunku do nas agresywny, nikomu nie spadł włos z głowy. Widać ze polityka była taka, by nie pokazać nam za wiele, nie dać odczuć, że coś nie tak i jak najszybciej się nas pozbyć.
Mniej więcej ok. 22 zbieramy manatki, cykamy pamiątkowe foty, Jewgienia dostaje od swego adoratora szalik, wystawiamy flagę przez dach autokaru i z okrzykiem na ustach żegnamy Soligorsk. Milicja towarzyszy nam przez pewien czas. Nastawieni na kolejne 20 h drogi, pozwalamy, by filmowe "Lejdis" nas zabawiły. Okazuje się to jednak arcynudne i większość autokaru pogrąża się w błogim śnie... Ja sam budzę się dopiero na granicy i to już po momencie, w którym można skorzystać ze sklepu wolnocłowego.
Białoruscy granicznicy w zasadzie nie sprawiają nam problemów, poza jednym... Jeden z cudownego pasiastego pociągowego duetu Zubereg-Spiker, (który to duet postanowił z nami wracać), nie ma drugiej części wiadomej karteczki (patrz cz. 1). Celnik jest bardzo stanowczy, aż w końcu zaczyna coś przebąkiwać o ambasadzie w Mińsku. Kończy się na 40 $. Polska kontrola również nie jest wnikliwa i oto jest. Przedmurze Europy. Ostatni Bastion Kościoła Katolickiego, a równocześnie pierwszy przyczółek Unii Europejskiej.
W Terespolu prysznic, jajecznica i ruszamy. Jako że "panienki" ("Lejdis"), tylko nas uśpiły, bierzemy na ruszt "Dziwkę", ale ta więcej gada niż robi, część chłopaków jest wyraźnie zawiedziona... Sen, drzemka, nawet wódki pić się nie chce. W Polsce zatrzymujemy się jeszcze dwa razy, by w końcu, ok. 13 dotrzeć na Wielicką.
Źródło: Forum kibiców Cracovii