Cracovia w literaturze: Różnice pomiędzy wersjami

Z WikiPasy.pl - Encyklopedia KS Cracovia
Przejdź do nawigacji Przejdź do wyszukiwania
Linia 4: Linia 4:
(fragment opowiadania-laureata konkursu ''Tempa'' na opowiadanie o Cracovii i [[Wisła Kraków|Wiśle]] z okazji jubileuszu 80-lecia tych klubów)
(fragment opowiadania-laureata konkursu ''Tempa'' na opowiadanie o Cracovii i [[Wisła Kraków|Wiśle]] z okazji jubileuszu 80-lecia tych klubów)


Będę grał. ojciec kolegi załatwi. treningi w środy i w piątki. - mówiłem nie mogąc z wrażenia złapać powietrza.<BR>
- Będę grał. ojciec kolegi załatwi. treningi w środy i w piątki. - mówiłem nie mogąc z wrażenia złapać powietrza.<BR>
- Ale w jakim klubie?<BR>
- Ale w jakim klubie?<BR>
- W Wiśle.<BR>
- W Wiśle.<BR>

Wersja z 21:37, 11 lut 2008

Fragmenty utworów literackich, w których pojawia się nazwa Cracovii.

Jarosław Borszewicz "Mistrz"

(fragment opowiadania-laureata konkursu Tempa na opowiadanie o Cracovii i Wiśle z okazji jubileuszu 80-lecia tych klubów)

- Będę grał. ojciec kolegi załatwi. treningi w środy i w piątki. - mówiłem nie mogąc z wrażenia złapać powietrza.
- Ale w jakim klubie?
- W Wiśle.
- GDZIE??? - ojciec z wrażenia o mało nie udławił się pierogiem.
- W Wiśle. Co, nie słyszał tato o takim klubie?
- Synek. niech cię ręka boska broni iść do Wisły!
- Ale dlaczego?
- Dlatego! Pamiętaj, że za żadne pieniądze na świecie nie gódź się grać gdzie indziej jak tylko w Cracovii!
- Ale przecież Wisła.
- Cicho! - ojciec trzasnął pięścią w stół, a na skroniach wyskoczyły mu dwie żyły. - Jakbyś miał kiedykolwiek grać gdzie indziej niż w Cracovii, to lepiej żebyś nogę skręcił i w ogóle nie grał. Rozumiesz?

Krzysztof Ciesielski i Zdzisław Pogoda "Diamenty matematyki"

(fragment rozdziału 8 Wyciągamy sznurki z pudełka czyli twierdzenie retraktorowe Ważewskiego)

Przypuśćmy, że na stadionie rozgrywa się mecz, który zgromadził wielu kibiców, tak że zapełniony jest cały stadion i z góry (z lecącego wysoko helikoptera) kibice wyglądają jak wielka, kolorowa plama (w jednym kawałku). Może to być na przykład mecz Cracovii; doświadczenia pokazują, że na jej stadion często przychodzi więcej widzów niż na niejeden mecz reprezentacji Polski, i to niezależnie od tego, czy Cracovia jest aktualnie w lidze pierwszej, czy czwartej.

Ferdynand Goetel "Nasz wielki mecz"

Zobacz więcej w osobnym artykule: Ferdynand Goetel „Nasz wielki mecz”.

Tomasz Konatkowski "Przystanek śmierć"

Stub sekcji Ta sekcja jest zalążkiem. Jeśli możesz, rozbuduj ją.


Jalu Kurek "Mój Kraków"

Jako chłopiec grałem w piłkę nożną na Błoniach w tym samym miejscu, gdzie mieści się stadion Cracovii. Tam właśnie trenowała w prymitywnych warunkach gromadka graczy Cracovii. Jednym z pierwszych zawodników tego klubu był dr Lustgarten, świetny bramkarz. Należałem wtedy do ochotniczych, nie zarejestrowanych juniorków Cracovii i stąd mój sentyment do biało-czerwonych piłkarzy. Uczuciowo jestem zaangażowany po ich stronie w wielkim pojedynku między dwoma lokalnymi rywalami klubowymi, który to pojedynek roznamiętnia po dziś dzień każdego krakowianina. Znałem wszystkich wybitniejszych graczy mojej drużyny, oni byli bożyszczami młodzieży. Takie nazwiska, jak: Kałuża, Poznański, Gintel, Fryc, Cikowski, Szperling, Synowiec, Kotapka - pamięta się całymi latami.

Marek Oramus "Kankan na wulkanie"

(powieść publikowana w odcinkach w Dzienniku Polskim)

- Tak więc sprawiedliwości stało się zadość! Można było odnieść wrażenie, że polskie sądy mielą powoli, ale było ono ze wszech miar mylne! Oddaję głos przewodniczącemu Klubu Kibica Cracovii Kraków, panu? - nazwisko utonęło w jazgocie pospólstwa, wyrażającego rykiem i gwizdami zarówno aprobatę, jak i dezaprobatę wobec wydarzenia, które rozgrywało się w ich przytomności.

Przewodniczący Klubu Kibica miał na sobie klubową koszulkę, białą w czerwone pasy, a przez szyję pomimo wysokiej temperatury przewieszony szalik klubowy. Wykonał w stronę swoich zwolenników rytualne gesty, dla mnie kompletnie nieczytelne, po czym z trzymanego pliku papierów jął odczytywać z wyraźną satysfakcją:

- Niżej wymienieni kibice Wisły Kraków, ujęci na gorącym uczynku demolowania stadionu Cracovii Kraków, jak również wszczynania burd na mieście, niszczenia mienia prywatnego i państwowego, nadużywania alkoholu w miejscach publicznych, znieważania słownego i atakowania czynnego funkcjonariuszy policji, et cetera et cetera, zostali skazani na karę publicznej chłosty po batów dziesięć w mieście Krakowie, w najbliższym dogodnym terminie. Tylko jeden ze skazanych, Antoni Kicha, wybrał zastępczą karę w postaci półrocznej służby w jednostce wojskowej w Afganistanie. Z tego więc powodu pozostaje nieobecny wśród skazanych.

Kamera zjechała na grupkę szamoczących się we wnykach, to jest, chciałem powiedzieć, skutych kajdankami młodziaków. Gdy tylko spostrzegli, że są filmowani, zaczęli pokazywać nieprzyzwoite gesty środkowym palcem.

- Seweryn Kicha! - ryknął przewodniczący Klubu Kibica z entuzjazmem, jakby chodziło co najmniej o odbieranie Nagrody Nobla. Ponury typ ostrzyżony do skóry z ociąganiem wystąpił z grupy.

Teraz do mikrofonu przedarł się znowu mistrz ceremonii.

- Szanownej publiczności i obywatelom królewskiego miasta Krakowa - darł się z emfazą - należy się wyjaśnienie, że skazani mieli do wyboru chłostę na plecy gołe lub odziane w specjalną koszulkę z tworzywa, które uniemożliwia uszkodzenie skóry. Jak widać, większość wybrała ten drugi wariant. Panie Sewerynie, prosimy do nas. Co pan czuje w tej historycznej bądź co bądź chwili? Jest pan wszak pierwszym Europejczykiem potraktowanym w ten sposób. Można rzec, że toruje pan drogę - za panem pójdą inni.

- Wisi mi to - odburknął niegrzecznie Seweryn Kicha.

- Ha, co ma wisieć, nie utonie! - rozradował się mistrz ceremonii. - Kacie, czyń swą powinność.

Z zaplecza wyłonił się osobnik w masce pszczelarza na twarzy. Czerwone rajstopy obciskały jego potężne łydy, a ramiona zdobiły liczne tatuaże. W muskularnej ręce ściskał solidnie wyglądający skórzany bizun, którego koniec wlókł się za nim po deskach proscenium.

- Ponieważ impreza dzisiejsza jest pierwszą w Polsce i zarazem w Europie, organizatorom nie udało się dopiąć wszystkiego na ostatni guzik i w przygotowania wkradły się pewne elementy improwizacji. Mam nadzieję, że państwo przy telewizorach, a także szanowni zebrani, okażą nam wyrozumiałość. Karę po sąsiedzku wymierzy przedstawiciel klubu Korona Kielce, na którego wyrazili zgodę zarówno przedstawiciele Cracovii, jak Wisły. - Mistrz ceremonii zaczerpnął tchu. - Czyń, kacie, swoją powinność, jak już rzekłem.

Kat ujął skazanego Kichę za kajdanki, zgrabnym ruchem przytroczył do haka w ścianie. Trochę mu w tym pomagali kibice Cracovii w klubowych koszulkach, ale niewiele. Kat zamachnął się, bizun chlasnął o wyprężone plecy, skazany Kicha zawył, a tłum rozpoczął chóralne odliczanie: - Jeden! Dwa! Trzy! - i tak po kolei aż do dziesięciu. Po ostatnim uderzeniu Kichę, lekko tylko słaniającego się na nogach, odprowadzono na bok, zdjęto mu wnyki, a lekarz przystąpił do badania jego spostponowanych pleców.

Kamera ukazała przez moment blade i załzawione oblicze kibica Kichy. Nie było wątpliwości, że odcierpiał swą winę i solidnie żałował za swe czyny.

- Tak z nimi trzeba! - entuzjazmował się z boku starszy pan z torbą na zakupy. - Wypalimy chamstwo na zdrowym ciele społeczeństwa!

- Bo ja wiem - zastanawiał się inny. - Czy to nie za okrutne? Przecież to mogą oglądać dzieci!

- A gwałtów i mordów w filmach to niby nie mogą? - skontrował go z miejsca grubas w przepoconej koszuli.

- Boże, Boże, do czego to doszło - jęczała jakaś babina.

- W przyszłym tygodniu będzie tak i u nas. Kibice Polonii będą batożyć tych z Legii. Już wiszą afisze - poinformował rzeczowo młodzian w bejsbolówce.

Zacząłem przeciskać się przez tłum, choć na telebimie i w Krakowie impreza trwała w najlepsze. Wymierzanie kary, trzeba przyznać, postępowało bardzo sprawnie. Po pięciu kibicach Wisły przyszła kolej na pięciu z Cracovii, przedzielonych dla urozmaicenia kibicem Hutnika Nowa Huta. O ile mogłem się zorientować, byłem jedynym, który opuszczał zgromadzenie.

Stanisław Pagaczewski "Misja profesora Gąbki"

(fragmenty rozdziału IV Przykra niespodzianka)

- Zamykam Was na klucz, i idę do siebie, bo jest mecz w telewizji.
- Kto dziś gra? - zainteresował sie pan Mżawka, ucieszony perspektywą niezwykle długiej kąpieli.
- Miodunka z Cracovią. Od wyniku zależy wejście do Ligi.
- E, Cracovia dziady - skrzywił sie Mżawka.
- Co ty tam wiesz.. w ataku mają takiego asa jak Wyrwidąb z Podłęża, bo Mortadela w zeszłym tygodniu zwichnął nogę. Zwycięstwo murowane.
- Ja tez kiedyś grałem w piłkę - pochwalił sie Mżawka - Ale w wodną, na największym basenie w Kibi-Kibi. Byłem jednym z najlepszych bramkarzy KS Tajniak.


- Co sie stało? - zawołał książę. - Jak ty wyglądasz?
- Deszczowcy uciekli!
- Co? Kiedy?
- Zmiłuj sie nade mną, panie - jęknął przez łzy dozorca. -Byli w łaźni, bo dziś sobota. Zamknąłem ich na klucz. A oni oderwali kratę od basenu, i wskoczyli do kanału. O, ja nieszczęsny! To przeze mnie, bo zamiast ich pilnować, poszedłem oglądać mecz Miodunki z Cracovią.
- Jaki wynik, mów!
- Dwa zero dla Miodunki
- Patałachy - mruknął książę pod nosem - ale to teraz nieważne. Zarządzam natychmiastowy alarm dla floty wiślanej! Wszystkie statki i łodzie maja być gotowe za dziesięć minut! Popłyniesz ze mną na kajaku. A swoja droga Cracovia mogłaby sie podciągnąć. Nawet Wyrwidąb im nie pomógł...

Tadeusz Socha "Kulą w płot"

(fragment rozdziału Niespokojne wakacje)

W Niedzielę Kawa zaciągnął mnie na nowy stadion,żeby mi pokazać mecz futbolowy. Nigdy jeszcze tego nie widziałem i nie znam się na przepisach gry, ale Kawa, który nie opuszcza żadnego meczu, umie je na pamięć i objaśniał mnie. Grała "Cracovia" z jakąś "Gwiazdą" i Kawa, który jest "krakowiakiem", był bardzo zdenerwowany, bo przeciwnicy lepiej kiwali. Przez cały mecz kopał mnie, deptał mi po nogach i szturchał łokciem z podniecenia, a kiedy jego "Cracovia" wygrała, z radości zerwał mi czapkę z głowy i podrzucił wysoko, ze ledwo ją odnalazłem. Nie bardzo mnie mecz interesował, ale widziałem przynajmniej tego sławnego Szeligowskiego, który potrafił "wózkować" z piłką sam jeden przez całe boisko, od bramki do bramki i nikt mu nie jest w stanie piłki odebrać. Kawa twierdzi, ze to jest największa sztuka piłkarska. Musze mu wierzyć, bo nie znam się na tym, zresztą jego ojciec jest moim majstrem, więc niebezpiecznie byłoby się sprzeciwiać.

Z fabuły książki wiadomo, ze akcja dzieje sie w wakacje 1910, wspomniany nowy stadion to zapewne stadion zlotowy na Błoniach.

Henryk Vogler "Wyznanie mojżeszowe"

(fragment rozdziału I Bóg i piłka nożna)

Ten ranek — raz jeszcze do niego wracam — i ten dzień przypominam sobie dokładniej z dość niezwykłego powodu, z którego wysnuwa się jak z kłębka określony wątek. W owej bożniczce, mieszczącej się przy ulicy Brzozowej, modlił się wtedy wraz z innymi — Sperling. Mały, o czarnych, trochę kręconych włosach, był najznakomitszym w historii polskiej piłki nożnej lewoskrzydłowym słynnej „Cracovii", w czasach kiedy pozycje graczy w drużynie piłkarskiej były ściśle ustalone. Właśnie w 1921 roku „Cracovia" zdobyła w sposób bezapelacyjny mistrzostwo Polski w piłce nożnej w rozgrywkach nie prowadzonych wtedy jeszcze angielskim systemem ligowym. Byłem zapalonym entuzjastą tego klubu, nie pokonanego przez przeszło dwa lata, zapalonym do tego stopnia, że dziś jeszcze znam na pamięć cały ówczesny skład jego pierwszej drużyny.

Bramki bronił Stefan Popiel, ziemianin ze starego szlacheckiego rodu, który niedługo potem popełnił samobójstwo. W obronie grali Ludwik Gintel, późniejszy architekt, jedyny, zdaje się, żyjący jeszcze członek drużyny, przebywający w Izraelu, i Stefan Fryc, specjalizujący się w zastawianiu pułapek off-side'owych (wówczas na pozycji spalonej znajdował się gracz mający przed sobą jednego przeciwnika, a nie nie mający żadnego, jak obecnie), który zginął w powstaniu warszawskim. Pomoc stanowili zmarły niedawno Zdzisław Styczeń, urzędnik miejski, na boisku odznaczający się ostrą, bezpardonową zaciekłością i może dlatego nazywany „Zulu", dalej Stanisław Cikowski, późniejszy lekarz, elegancki w grze, oraz łysy Tadeusz Synowiec, nauczyciel, uparty w pojedynkach o piłkę, co zapewne dało mu przydomek „Żyła". I wreszcie atak. Od prawej strony Stanisław Mielech, kapitan lub major Wojsk Polskich, który po zaprzestaniu czynnego uprawiania sportu zajął się jego teorią i był autorem kilku prac z tej dziedziny, następnie Bolesław Kotapka, robotnik, tego samego roku 1921, lub rok później, zamordowany w bójce w knajpie na rogu ulic Zwierzynieckiej i Powiśla. Na środku jeden z najbardziej legendarnych piłkarzy polskich, Józef Kałuża, nauczyciel, kapitan drużyny, kierujący atakiem w sposób tak precyzyjny, że wołano nań „majsterek". Dalej Adam Kogut, również zawodowy oficer, poległy w czasie wojny na obczyźnie. I wreszcie — urzędnik prywatny Leon Sperling, zwany przez widzów niemal pieszczotliwie „Muniu", który potrafił misternym dryblingiem wymanewrować przeciwników, kończąc akcje celnym strzałem lub umożliwiając go współpartnerom. Zamordowany przez Niemców podczas okupacji w lwowskim getcie.

Z tym oto Sperlingiem, jednym z wymienionych jedenastu wspaniałych bohaterów marzeń i gorączkowych fantazji dziesięciolatka — mogłem się teraz zetknąć osobiście. I to w jakich niezwykłych okolicznościach!

Była wtedy niedziela, na którą wyznaczono ważny, choć towarzyski — ale wtedy każde spotkanie tych drużyn z sobą było ważne, ba, święte — mecz „Cracovia" — „Wisła". Modły w bożniczce przedłużały się i Sperling był spóźniony. Modlący się obok niego kolega, mój wuj, brat matki, Romek Berwald, o którym będzie za chwilę mowa nieco obszerniej — pobiegł po dorożkę. Był to najszybszy środek lokomocji po mieście, aut, w szczególności taksówek, się nie widywało, może takie w tym czasie w Krakowie w ogóle jeszcze nie istniały? Do dorożki wsiadł pospiesznie Sperling razem z moim wujem, który zabrał mnie z sobą, zalecając dorożkarzowi jechać galopem na boisko „Wisły", gdzie miał się odbyć mecz.

I tu, w tej dorożce, stałem się świadkiem prawdziwego cudu, świętej ceremonii Przeistoczenia. Tylko raz — w bardzo wiele lat później, naturalnie już po wojnie — miałem ujrzeć podobne zjawisko.

Było to w teatrze w Paryżu, gdzie oglądałem występujący gościnnie Berliner Ensemble Bertolta Brechta. Grano Żywot Galileusza tegoż autora. W pamięci pozostała mi z niezmierną wyrazistością jedna scena. Scena ubierania papieża w strój liturgiczny, można rzec: koronacyjny. Papieża grał aktor nazwiskiem Fuhrmann, niepozorny fizycznie, wątły, o chudych, zapadłych ramionach i trochę jakby zdeformowanej łysej czaszce. I oto zaczęła dziać się sprawa niezwykła, prawie tajemnicza. W miarę nakładania na tę mizerną postać przepisowych szat pontyfikalnych przekształcała się ona i rosła. A kiedy na ostatek nałożono jej uroczyście na głowę tiarę — nagle ukazała się zupełnie inna istota, ktoś potężny, olśniewający urodą, wielkością i boskością. Nastąpił Cud Przemienienia.

Właśnie coś w tym rodzaju dokonało się w dorożce między bożnicą a boiskiem piłkarskim. Sperling zdejmował poszczególne części swego cywilnego ubrania, spodnie, marynarkę, bieliznę, i wkładał na siebie w nerwowym pośpiechu podawane mu przez mego wuja i przeze mnie elementy stroju sportowego, wydobywane z przygotowanej walizeczki: pończochy, buty futbolowe z kołkami, białe spodenki i wreszcie największa świętość, koszulkę w biało-czerwone pasy. Godzina rozpoczęcia meczu mijała, należało być gotowym i dorożkarz, popędzany nawoływaniami, a także świadom ważności swej misji — mknął co koń wyskoczy.

Tak oto na moich oczach zwykły, mały Żydek przeobraził się w gigantyczną postać w homeryckiej niemal zbroi, kimże innym bowiem jak nie mitycznymi herosami z Iliady byli piłkarze, zwłaszcza piłkarze „Cracovii"? Wpadliśmy na stadion już w parę minut po rozpoczęciu meczu, drużyna „Cracovii" wyszła do gry w dziesiątkę, bez swego lewoskrzydłowego, toteż kibice tej drużyny powitali radosnym krzykiem wbiegającego na boisko, choć tak spóźnionego. Dzięki temu zresztą mogłem tego dnia — wpuszczony nie bez pewnego, z racji takiego towarzystwa, szacunku na trybunę — oglądnąć całe spotkanie za darmo.

Zrozumiałe, że wśród dzieciarni i młodzieży żydowskiej, a także — jeżeli szło o starszych — mniej lub bardziej lewicujących, „Cracovia" cieszyła się specjalną sympatią jako klub, który przyjmował w swoje szeregi każdego chętnego, bez żadnych ograniczeń wyznaniowych czy narodowościowych. Oprócz wymienionych już Sperlinga i Gint-la dużą popularnością w Krakowie i w jego światku sportowym cieszył się Józef Lustgarten, ongiś bramkarz pierwszej drużyny, potem znany sędzia piłkarski, a wreszcie — aż do wybuchu wojny i po jej zakończeniu, kiedy wrócił z zesłania w Związku Radzieckim do swego ukochanego miasta — energiczny działacz organów związkowych tego klubu. Wymieniłem tylko przykładowo najbardziej znane nazwiska, ale żydowskich graczy (Alfus, Griinberg) i działaczy „Cracovii" było więcej.

Inaczej rzecz przedstawiała się u jej wiecznej antagonistki „Wisły". Kiedy w czasie jednego z meczów tej drużyny sędzia Rosenfeld za poważne przewinienie wykluczył z gry znakomitego piłkarza „Wisły" Henryka Reymana (kapitana, później majora, a w końcu podpułkownika Wojsk Polskich) - - ten odmówił opuszczenia boiska oświadczając, że żaden Żyd nie będzie mu rozkazywał. W rezultacie cała „Wisła" zeszła z placu gry i mecz nie został dokończony.

Obok tych dwóch drużyn piłkarskich ważną rolę w krakowskim sporcie pełniły wówczas (nie licząc pomnieszych klubów, takich jak „Korona", „Zwierzyniecki Klub Sportowy" czy „Podgórze", mających znaczenie dzielnicowe, lub czysto robotniczej „Legii") dwie inne. Były to drużyny żydowskie „Jutrzenka" i „Makkabi", między którymi trwały — nieco podobnie jak między tamtymi dwiema — głębokie animozje. Miały one społeczny, a nawet polityczny charakter, z którego dziesięcio- czy dwunastoletni chłopiec nie mógł sobie, naturalnie, zdawać sprawy i jego sympatie lub antypatie były tylko odbiciem sympatii czy też antypatii starszych.

Nie wiadomo, czy kolor w tej zabawie sportowej ma znaczenie tylko czegoś w rodzaju jednego z elementów artystycznej bezinteresowności, cechującej malarstwo abstrakcyjne, czy też wybierając swoje barwy zespoły myślą przy tym o określonych symbolach, mających wyrażać pewne idee. W przypadku wspomnianych klubów można by mówić zarówno o jednym, jak i drugim podejściu. Gracze „Wisły" nosili czerwone koszulki z pięcioramienną białą gwiazdą na piersi, co, oczywiście, nie miało niczego wspólnego z jakąkolwiek manifestacją programową czy, uchowaj Boże, ideową tej powstałej w 1906 roku drużyny, było tylko czystym, fantazyjnym pomysłem plastycznym. Natomiast biało-czerwone barwy „Cracovii" sugerowały wyraźnie deklarację narodową zespołu utworzonego nieco wcześniej niż „Wisła", także jeszcze pod zaborem austriackim.

Z kolei „Jutrzenka", powstała w 1910 roku, miała barwy klubowe wybrane zupełnie dowolnie i nie wiadomo właściwie, z jakiego powodu takie, a nie inne: czarne spodenki i koszulki w biało-czarne pasy. Za to w wypadku „Makkabi", założonej rok wcześniej, w 1909 roku, sprawa była jasna. Zestawienie kolorów biało-niebieskich jako narodowożydowskich oznaczało świadomą wypowiedź syjonistyczną. Podobnie jak i sama nazwa klubu, która była imieniem bohaterskich powstańców, walczących z dawnym Rzymem.

To właśnie decydowało, w którą stronę — pod wpływem nastrojów panujących w naszym domu — przechylały się moje sympatie. Poza ubóstwieniem „Cracovii" — która jako idol najwyższy stała ponad wszelkimi innymi przyziemnymi związkami sportowymi — byłem w ramach rywalizacji „Jutrzenka"—„Makkabi" zdeklarowanym zwolennikiem tej pierwszej. Ale istotniejsze wyjaśnienie przyczyny tego wymaga skrótowego bodaj sięgnięcia do spraw bardziej zasadniczych i ogólnych, rzutujących jednak również na życie sportowe.

Inne

Jeśli znasz jakieś inne pozycje - uzupełnij ten wykaz lub poinformuj nas o nich.

Zobacz też