Aleksander Łodzia-Kobyliński
Aleksander Łodzia-Kobyliński | |||
| |||
Informacje ogólne | |||
---|---|---|---|
Imię i nazwisko | Aleksander Łodzia-Kobyliński | ||
Urodzony(a) | 6 stycznia 1936, Kraków | ||
Wiek | 88 l. |
Aleksander "Makino" Kobyliński - lider kapeli "Andrusy". Autor melodii do hymnu Cracovii do tekstu Jerzego Michała Czarneckiego, stworzonego w 1981 roku "Cracovia" (znanej tez jako "Z mariackiej wieży") będącej w przeszłości hymnem Cracovii.
Wykształcenie średnie, aktor, piosenkarz. Z Cracovia związał się w 1949 roku ,,na całe życie”, jako sympatyk Klubu. Od roku 1975 uczestniczy w wielu uroczystościach klubowych – najpierw z założonym przez siebie zespołem Andrusy, a ostatnio solo.
Zwany bardem Zwierzyńca, występuje zawsze w koszulce w biało czerwone pasy. Z zespołem zjeździł pół świata. Artystyczna, fantazyjna dusza i bohater wielu anegdot.
Zaangażowany w ratowanie zabytków i cmentarzy Krakowa, odznaczony złotym medalem SKOZK. Członek rady Seniorów od 2004 roku.
Odznaczenia klubowe: order Cracovia Restituta, odznaki 75, 80, 100 i 110-lecia Cracovii, 75-lecia Rady Seniorów.
Informacje klubowe
Bal na Stawach
Makino kompletował swój zespół według szczególnego klucza. Szukał muzyków zdolnych, z ikrą, to oczywiste, ale wybierał przy tym ludzi wizualnie mu pasujących; takich, z którymi oprócz koncertu da się zrobić jeszcze i kabaret. Jak mówi, szukał ich „po gębach”. Potem przedstawiał ich podczas koncertów pseudonimami: Ivenhoe, Piccicato don Tituso, hrabia Monte Christo, Czita, Paganini, Toranaga, Klaudiusz, Antek Balaga z rodziny połamanych płotów, Bubuś Amoroso. Wypatrywał Kandydatów na weselach, imieninach, nawet u konkurencji. W pierwszych latach istnienia zespołu roiło się już w Krakowie od podwórkowych kapel, więc wybierać było w czym. Jeden był mały i gruby, drugi chudy jak patyk i wysoki, trzeci pozbawiony uzębienia, czwarty (skrzypek) lekko kopnięty, bo każdy skrzypek, zdaniem Olka, musi być chociaż trochę właśnie taki. Przez wszystkie lata przez zespół przewinęło się prawie trzydziestu muzyków, w tym siedmiu skrzypków, z których jeden był artystą wybitnym. Nieżyjący już Janusz Koćma z Witkowic otrzymał nawet, w swoim czasie, stypendium od prof. Eugenii Umińskiej. Drugim takim szczęśliwcem był występujący dziś na estradach całego świata Konstanty Andrzej Kulka.
Świetnym harmonistą, a przy okazji niezłym oryginałem był w zespole Bubuś Amoroso, który potrafił jednocześnie grać i spać. Wydarzyło się to w Krakowie na Rynku, podczas jednego z licznych wesel, bo i w taki sposób zespół na siebie zarabiał. Bubuś przepięknie grał walca François (W starych nutach babuni walc przechował się ten”), piosenkę z żelaznego repertuaru Toli Mankiewiczówny, Mieczysława Fogga, a potem także Ireny Santor. Po paru godzinach ciężkiej harówki, kiedy wspomniane wesele wychodziło im już bokiem i trzeba było kończyć, któryś z gości wręczył stówę, żeby grali dalej (za starego Waryńskiego, można było w tamtych czasach dostać kilo zwyczajnej i pół litra). Gość poprosił właśnie o walca François. No to Bubuś zaczął grać. Grał pięć, dziesięć, piętnaście minut to samo, aż człowiek, który zapłacił, trącił go lekko i zaproponował, żeby zmienił nutę. Pochrapujący Bubuś przewrócił się na plecy i dalej grał walca François. Perfekcyjnie.
Andrusy potrzebowały jeszcze do kompletu solistki. Urodziwej, dobrze śpiewającej, o sposobie bycia takim trochę łobuzersko – andrusowskim. Szef zespołu pobiegł z problemem do Estrady Krakowskiej, a niezastąpiona Maria Kwiecień wyłowiła odpowiednią kandydatkę. Dwudziestokilkuletnia Ewa Kozakowska, śliczna brunetka z czarnymi oczami i świetną figurą, występowała w Młodzieżowym Domu Kultury na Krowoderskiej. Z powodu przydługiej trasy koncertowej Andrusów wciąż nie dochodziło do spotkania stron, zatem zdesperowana Ewa napisała list, potem drugi i trzeci, będąc przekonana, że szef zespołu z jakichś powodów jej unika. Przedszkolanka z przedszkola na ul. Krowoderskich Zuchów (gdzie, nota bene, była wychowawczynią córek Leszka Mazana), rewelacyjnie wykonywała piosenki przedszkolne. I to wszystko… Ale uczyła się błyskawicznie.
Dziecinnie grzeczny repertuar Ewy śpiewany z grupą starszaków („Nie ma jak babcia”, „Na drogę życia dostałam trzy kwiatki”, itp.) trzeba było zastąpić mniej prawomyślnym, a dziewczynę nauczyć bycia andrusem. W pierwszej kolejności opanowała „Jak długo na Wawelu”, „Ludwinowskie tango”, „Kto wypowie Twoje piękno” i szybko okazało się, że jej wysoki alt świetnie współbrzmi z Olkowym barytonem. Uczyła się poruszać po estradzie z tamburinem, a że miała w sobie wspaniałą ekspresję i żyła tym, co robi, widownia pokładała się ze śmiechu, kiedy Ewa kręciła się po estradzie pomiędzy muzykami i przytulała się do ich charakterystycznych fizjonomii.
Choć wcielała się w najprawdziwszego andrusa, była wciąż piękną krakowianką w spódnicy w róże, białej bluzeczce z haftowanymi kwiatami, koralami, wianku na głowie i czerwonymi sznurowanymi krakowiakami. Andrusowski akcent w jej stroju, to poprzypinane łatki na spódnicy i żakiecie, z których jedną za każdym razem odpinała, żeby podarować komuś, kto się w niej właśnie zakochał. W miarę upływu czasu było coraz mniej tych łatek, bo też Ewa miała niebywałe powodzenie i raz po raz ktoś ją chciał z zespołu porwać; a to jeden Bułgar, a to Polak-milioner z Ameryki, a to jakiś Włoch. Chociaż zwiedziła z zespołem pół świata, do końca pozostała wierna zwierzynieckim „Andrusom”.
W pewnym momencie do zespołu dołączyła pięcioletnia Klaudia, córka Ewy, którą udało się namówić na minirecital podczas jednego z andrusowskich programów, tzw. kinderskiego. Razem z mamą śpiewały znane w każdym przedszkolu piosenki: „Nie ma jak babcia”, Bo mamusia moja miła najpiękniejsza jest na świecie”, i jeszcze „Hilary” – piękną piosenkę liczącą ponad sto lat. Widownia szalała, a Klaudia dostawała zawsze największe brawa. Podczas występu Makino przeprowadzał z nią rozmowę: - Powiedz Klauduniu, co trzeba robić, żeby być takim sławnym jak Irena Santor albo Maryla Rodowicz? - Trzeba mieć pieniądze i znajomości, panie Olku. – No a Ty? – Ja nie mam ani pieniędzy, ani znajomości, tylko pana znam i mamusię kocham.
Klaudia występowała z „Andrusami” do trzynastego roku życia, kiedy to na swych urodzinach oznajmiła, że jest już prawie dorosła i więcej takich piosenek śpiewać nie będzie. Zdarzało się to jeszcze przy wyjątkowych okazjach, jak jej bal maturalny albo jakieś imprezy na studiach, kiedy zapraszała Andrusy. Nie poszła w ślady swojej mamy. Skończyła marketing i zarządzanie i dziś mieszka na Florydzie w USA.
Ewa godziła pracę przedszkolanki z występami w „Andrusach” do czasu, kiedy pewien uwielbiający działać na czyjąś szkodę człowiek z Estrady doniósł do dyrekcji przedszkola, że pani Ewa wcale nie jest chora, choć korzysta ze zwolnienia lekarskiego. Właśnie występuje z Andrusami w Gdańsku. Kurator zwolnił ją wtedy z pracy, a Ewa wypłakała wiadro łez. Musiała przecież mieć jakieś pieniądze, jakieś widoki na przyszłą emeryturę, a nie tylko honoraria z występów. Na szczęście zespół Andrusy się w Krakowie liczył, Makino miał sporo wysoko postawionych znajomych i sprawę udało się odkręcić. W Wydziale Kultury PZPR wstawiono się za Ewą i wkrótce przedszkolaki miały już swoją ulubioną wychowawczynię z powrotem.
Ewa Kozakowska – Głębocka, dla przyjaciół i miłośników miejskiego folkloru – Lola z Ludwinowa, zmarła 4 lutego 2007 r. mając 56 lat. Długo nie poddawała się ciężkiej chorobie i występowała z Andrusami niemal do ostatnich swych chwil.
Pierwszy skład Andrusów
Aleksander Kobyliński - lider zespołu, w jednej osobie wokalista, gitarzysta, autor tekstów i kompozytor,
Krzysztof Piejko – gitara,
Sławomir Szczepański – gitara
Edward Rataj – akordeon,
Janusz Żmuda – akordeon,
Rudolf Trynka – skrzypce,
Janusz Wroński – skrzypce,
Krzysztof Nowakowski – perkusja,
Czesław Mirek – perkusja,
Tadeusz Strumiński – pralka.
Wywiad
Bibliografia
- cracovia1906.pl