Ludwik Gintel
GINTEL Ludwik - Urodził się 26 września 1899 w Krakowie, zmarł 11 lipca 1971 w Tel Awiwie. Debiutował w I drużynie w wieku 17 lat i pasiastym barwom pozostał wierny przez całą swoją karierę, która zakończył w 1931 rozegrał w Cracovii 325 spotkań. Doskonale wyszkolony technicznie, myślący na boisku â był zaporą nie do przejścia.
Przed âligowym debiutemâ w 1928 rozchorował się Kałuża a Wójcik był kontuzjowany. Propozycję Gintla, że zagra w ich miejsce przyjęto początkowo jako jeden z jego licznych żartów. Ale strzelił w tym meczu pięć bramek (wszystkie z akcji, po pięknych sztuczkach technicznych) i zadomowił się w ataku na stałe. Został nawet królem strzelców ekstraklasy. Niezwykle lubiany przez kolegów, szalenie dowcipny i pogodny. Był zawodnikiem, którego forma nigdy nie ulegała większym wahaniom, tak więc za jego czasów Cracovia nigdy nie poniosła klęski w wyższym stosunku bramek. Był to jeden z najlepszych ja nie najlepszy obrońca w historii Pasów. Pod koniec kariery został napastnikiem.
Był, dwunastokrotnym (w tym 4 razy w czasie spotkań nieoficjalnych) reprezentantem Polski zadebiutował 18 grudnia 1921 w Budapeszcie, kiedy Polska przegrała w Węgrami 1:0, olimpijczyk (Paryż 1924). Ostatni raz w reprezentacji wystąpił 01 listopada 1925 w Krakowie w meczu Polska - Szwecja 2:6.
Po zakończeniu kariery był działaczem. Jak głosi legenda on pierwszy powiedział o krakowskich derbach "Święta Wojna".
Stanisław Mielech tak wspomina Ludwika:
Ludwik był najbardziej lubianym zawodnikiem z drużyny dla swojego humoru, który nie opuszczał go nawet w najcięższych momentach na boisku. Był ulubieńcem trenera Pozsonyego, którego umiał świetnie naśladować.
W Cracovii istniał taki dobry zwyczaj, iż w czasie przerwy na zawodach Pozsony wypraszał z szatni wszystkich przygodnych gości i następnie z zawodnikami omawiał przebieg gry, dając im wskazówki jak ją mają dalej prowadzić, aby uniknąć zauważonych przez niego błędów.
Gdy trener wyszedł już z szatni, Ludwik w tym samym tonie i tym samym naśladowanym co do złudzenia głosem dawał nam swoje wskazówki:
"- Herr Popiel, ich bitte Sie um Alles. Alle Balle unbedingt fangen !!"
"- Panie Kotapka, na miłość boską, nie chodź pan ciałem na przecownika!!"
"- Panie Kogut, pan dzisiaj ma pecha, bo pan się nic nie rusza. Próbuj pan go przełamać!"
"- Panie Sperling, za dużo pan dzisiaj odbija piłek głową, szkoda pańskiej cennej głowy!"
Dodać należy, że komizm jego przemówień leżał i w tym, że Kotapka ważył niewiele więcej nad 50 kg i nie mógł nawet marzyć o grze na siłę, a Sperling nigdy nie splamił się odbiciem piłki głową. Kto grał w piłkę nożną i przeżywał momenty zdenerwowania na ważnych zawodach, ten potrafi ocenić, jakim odprężeniem nerwowym były błazeństwa Ludwika i jak dobrze na nas działały.
Na wyjazdach Ludwik błaznował bez przerwy. Przychodził na przykład do znanego z roztargnienia Tadzia Synowca, gdy ten był zatopiony w rozmowie i mówił poważnym tonem: - Tadziu, przepraszam cię, źle włożyłeś kapelusz. Tyłem do przodu. - Dziękuję ci - mówił mu Synowiec i nie sprawdzając odwracał dobrze nałożony kapelusz. Po jakimś czasie Gintel przychodził do niego z tą samą uwagą i Tadzio znów odwracał kapelusz.
Kawały Ludwika nigdy nie były przykre. Jeśli jednak ktoś na to zasłużył, potrafił przygadać bardzo ostro. Byłem raz świadkiem takiej historii.
W lecie 1919 roku przyjechał do Krakowa Wiener Sport-Club, drużyna należąca do pierwszej klasy austriackiej. Czasy powojenne, dla Austrii chude, więc wiedeńczycy po pierwszym meczu, który przegrali 0:3, chętnie zgodzili się na pozostanie w Krakowie przez tydzień i rozegranie jeszcze dwóch spotkań. Chętnie, bo w Polsce wówczas żywności nie brakło, więc w restauracji Pollera mogli najeść się do syta.
Na wspólnym komersie po jednym z meczów któryś z wiedeńczyków usiadł między mną i Ludwikiem. Kelner podał nam barszcz w filiżankach.
- Was ist das? - zapytał Ludwika nasz sąsiad, nawiasem mówiąc nie wyglądajacy na gentlemana. - Barszczyk - objaśnił go Gintel uprzejmie - barszczyk z buraczków. - Was? Die Ruben. In Wien die Ruben essen nur die Kuhe. - So? - zdziwił się Ludwik i słodkim głosem dorzucił uwagę - also im Wien die Kuhe wissen besser, was gut ist.
Jak każdy z drużyny, ja też miałem z Ludwikiem przeprawę. 1 października 1916 roku Gintel debiutował w pierwszej drużynie Cracovii na meczu z Pogonią Lwów (2:0 dla Cracovii) na pozycji obrońcy. Ja grałem wówczas w pomocy. Ludwik, który nie miał jeszcze rutyny, przetrzymywał piłkę i zaplątywał się w jakieś wózki, które mogły się źle skończyć. Powiedziałem mu wtedy: "- Co ty wyrabiasz? Ja się ciebie boję bardziej niż przeciwników."
Aby mnie udobruchać Ludwik poczęstował mnie potem kawałkiem kury, którą mu matka dała na drogę. Zjadłem, bo czego bym wówczas dla kolegi nie zrobił, ale Ludwik później odgrywał się na mnie za ten kawałek kury aż do końca mojej kariery w Cracovii. Z kawałka - zrobił całą kurę, a że był papla powiedział o tym dziennikarzom. Kura dostała się na łamy prasy sportowej. Jeszcze po drugiej wojnie światowej redaktor Hig przypomniał ją w Warszawie w felietonie o dawnych zawodnikach. Sądzę, że jedynie o kurze Henryka IV, króla Francji, pisano więcej niż o tamtej.