1923-11-25 Cracovia - Wisła Kraków 1:5
|
mecz towarzyski wtorek, 27 listopada 1923
(0:1)
|
|
Sędzia: Konkiewicz |
Opis meczu
Bywają zawody, z których trudno napisać mniej więcej rzeczowe sprawozdanie. Spotkanie Wisły z Cracovią, zakończone niebywałą porażką Cracovii, należy do tych, wobec których sprawozdawca, o ile nie jest klubowym rekinem, staje się bezradny lub conajmniej tęgą zawieruchą w głowie. Śnieg, zalegający całe niemal boisko, mgła gęstniejąca ku końcowi zawodów w welon nieprzebity, za którym migały tylko mistyczne sylwety graczów, stworzyły z góry warunki do niezwykłego widowiska. W mgle sędzia i jego niepojętne orzeczenia, za mgłą tłum i jego chorał nieprzerwany: kaaloosz. Następnie przebieg gry najzupełniej dziwacznej, a której jedną niewątpliwą rzeczą było to, że Wisła wygrała. I wygrała uczciwie i zasłużenie. Że mimo tego mecz ten ani wyniku nie okazuje istotnego stosunku sił, kwestii ulegać nie może.
Po dłuższej przerwie bohaterem zawodów był sędzia p. Konkiewicz. Nawet najdalej idąca wyrozumiałość nie może usprawiedliwić wielu błędów, które popełnił. Jeżeli rozdrażniony rykami publiczności chciał "pokazać", że sobie z niej nic nie robi - to nie musiał jeszcze robić jej na złość, kosztem Cracovii. Orzeczenia jego nie stały na tym bezstronnym poziomie, którego wymagać należy od przewodniczącego kolegium sędziów PZPN.
Wisła wystąpiła z małemi zmianami w komplecie t. j. ze Stopą zamiast Markiewicza, no i Reymanem II zamiast Kowalskiego. Cracovia bez Popiela, Stycznia, Kałuży, Zimowskiego, których zastępowali Latacz, Alfus, Reyman III, Ciszewski. Dziwną doprawdy rzeczą, że kierownictwo sekcji piłkarskiej tego klubu nie może zdobyć się od roku już na jakieś cesarskie cięcie, w rezultacie którego dowiemy się wreszcie, kto właściwie gra na tej i tamtej pozycji. Przed dwoma laty mieliśmy pięciu napastników Cracovii, dziś mamy ich bodaj dwa razy tyle. Efekt wiadomy.
Pierwsza połowa gry przebiegła mniej więcej normalnie pomimo niezupełnie jasnych orzeczeń sędziego. Pierwsze piętnaście minut należy do Wisły, a ostatnie do Cracovii. Bramka wpada z rzutu karnego, który można było dać a można było i nie dać. Jeżeli jednak "odzwyczajenie" graczy od remplowania na polu karnem można mieć to i owo za sobą - to odzwyczajenie od systemu jednego obrońcy przez nieodgwizdywanie spalonych, nie ma za sobą nic. Niestety Cracovia chciała "przyzwyczaić" sędziego do spalonych, pozostawiając spalonego przeciwnika wraz z piłką swojemu losowi. Kosztowało ją to coś niecoś z bramek w drugiej połowie, ta zaś rozpoczęła się zupełnem oblężeniem bramki Wisły, w rezultacie którego po 15-stu minutach gry Węglowski zdobywa w pięknym stylu bramkę. W pewien czas później Reyman II wybija piłkę z pod leżącego na niej Latacza i pakuje ją do bramki. Kontuzjowany Latacz leży w bramce, a sędzia zaczyna grę, aby dopiero pod huraganem ryków przerwać ją i wyczekać, aż na miejsce Latacza wstąpi ... Fryc. Z chwilą tą Cracovia upada na duchu i gra bez ładu do końca gry. Dwie bramki z pozycji niekoniecznie czystych uzyskują Reyman II i Reyman I pięknym strzałem. [....]
Źródło: Przegląd Sportowy [1] (początkowy fragment relacji)