2005-04-10 Cracovia - Legia Warszawa 1:0

Z WikiPasy.pl - Encyklopedia KS Cracovia
Wersja z dnia 20:49, 9 maj 2006 autorstwa PiotrekKSC (Dyskusja | edycje)
(różn.) ← poprzednia wersja | przejdź do aktualnej wersji (różn.) | następna wersja → (różn.)
Przejdź do nawigacji Przejdź do wyszukiwania

Mamy za sobą mecz wyjątkowy – mecz, który prawdopodobnie przejdzie do historii Cracovii jako jeden z bardziej niezwykłych.

Od śmierci Naszego Papieża, a zarazem Kibica Numer Jeden, minął tydzień. Rozegraliśmy właśni pierwsze spotkanie po śmierci Ojca Świętego i trudno oprzeć się wrażeniu, że Nasze nadzieje na to, iż czuwać On będzie nad Nami z Wysokości okazują się w pełni potwierdzać. Bo jak inaczej mamy sobie tłumaczyć to, że w doliczonym czasie gry Marcin Cabaj broni rzut karny wykonywany przez Łukasza Surmę, a chwilę później Marcin Bojarski otrzymuje prezent od Artura Boruca i bezlitośnie karci warszawiaków.

Ale opowiedzmy wszystko po kolei. Mecz miał się rozpocząć minutą ciszy, afiszowany przez PZPN – jak zresztą cała ligowa kolejka – jako „mecz pojednania”. Niestety, już na samym początku doszło do zgrzytu, którym okazała się postawa kibiców Legii Warszawa. Od pierwszych chwil bytności na stadionie przy ulicy Kałuży zademonstrowali oni, że jedyne po co przyjechali do Krakowa to zadyma – bo jak inaczej można określić prowokacyjne lżenie Cracovii, oraz Polonii Warszawa na „dzień dobry”. Przypomnieć w tym miejscu należy, że uprzejmi panowie z Łazienkowskiej nie wpuścili w rundzie jesiennej na spotkanie kibiców z Krakowa. Jak widać zarząd klubu prezentuje identyczny poziom, co jego fani.

Kibice Cracovii zachowali się natomiast godnie zagłuszając większość niekulturalnych przyśpiewek pod adresem Legii, które próbował podejmować sektor D w „odwecie” za „miłe” przywitanie ze strony przyjezdnych. Legionistom wyraźnie nie w smak było również przypomnienie przez spikera, że założycielem Legii był zawodnik Cracovii – cóż, niektórych kompleksów nie sposób wyleczyć.

Po minucie ciszy i krótkiej chwili zadumy, która chyba nie została należycie wykorzystana przez kibiców drużyny przyjezdnej, rozpoczęto mecz – w pierwszej połowie bez werbalnego dopingu.

Na trudnym boisku piłkarze obu drużyn poczynali sobie całkiem nieźle. Cracovia od początku przeważała, górując nad Legionistami przede wszystkim pod względem wyszkolenia technicznego. Szybko potwierdziło się, że Legia to papierowe tygrysy – przeciętni kopacze kreowani przez media na wielkich wirtuozów piłki. To Cracovia stworzyła sobie w pierwszej części meczu najgroźniejsze sytuacje, których jednak dwukrotnie nie potrafili wykorzystać: dwukrotnie Piotr Bania, a także Marcin Bojarski i Tomasz Moskała.

Goście przegrywali walkę w środku pola – szczególną uciążliwością był dla nich wzorowo pracujący przy odbiorze piłki Arkadiusz Baran. „Wysoko” ustawiony pressing uniemożliwiał gościom konstruowanie składnych akcji. Bardzo solidnie prezentował się również zastępujący na środku obrony Kazimierza Węgrzyna Michał Świstak. Reprezentacyjni napastnicy Legii byli jak małe dzieci wobec piłkarzy bloku defensywnego Cracovii, dla których obecny sezon jest pierwszym w ich ekstraklasowej karierze.

Druga połowa przyniosła więcej emocji niż pierwsza – pojawił się doping, mecz nieco się wyrównał. Legia również próbowała zastosować pressing na już połowie przeciwnika, jednak zaczęło jej się to udawać dopiero pod koniec spotkania, kiedy piłkarze Pasów już opadli nieco z sił. Za Krzysztofa Przytułę na boisko został oddelegowany Paweł Nowak, który – jak powszechnie wiadomo – nie najlepiej radzi sobie we wspomaganiu bloku defensywnego. To z kolei wiązało się z brakiem asekuracji ofensywnie usposobionego Marka Bastera, za którego „dziury” w obronie łatać musiał Michał Świstak.

Pod bramka Cracovii zakotłowało się najmocniej kiedy to jedno z dośrodkować sprawiło kłopot Marcinowi Cabajowi – bramkarz Pasów „wyplułâ€ piłkę przed siebie i tylko ofiarna interwencja Michała Świstaka, który zablokował uderzenie Marka Saganowskiego uratowała gospodarzy od utraty gola. Była to najgroźniejsza sytuacja jaką stworzyła sobie Legia w przekroju całego spotkania.

Cracovia ponownie stworzyła sobie kilka dogodnych sytuacji, ale z jej przewagi w polu wciąż niewiele wynikało. Odnotować należy ładne dośrodkowanie Skrzyńskiego, które z pewnym trudem wypiąstkował Boruc, groźnie było też po rzutach rożnych, których wykonywanie było niezłe – niestety brakowało w polu karnym kogoś, kto potrafiłby zrobić z nich użytek tak, jak to potrafi czynić popularny Kazek.

Około 70 minuty kibice Legii prowokujący do burdy zwrócili wreszcie na siebie uwagę i przy „klatce” dla gości zebrała się około stu osobowa grupa kiboli Pasów gotowych przeskoczyć ogrodzenie i w osobliwy sposób pojednać się z tłumkiem kibiców przyjezdnych. Na szczęście na stadionie nie doszło do bijatyki.

W 78 minucie bardzo dobra akcja Cracovii zostaje przerwana w polu karnym. Bojarski w sytuacji sam na sam zostaje popchnięty przez Szalę i pada w obrębie jedenastki, jednak sędzia nakazuje grac dalej. Bóg jeden raczy wiedzieć co musi zrobić Legionista, aby przeciwko Legii któryś sędzia odważył się wreszcie podyktować rzut karny!

Kiedy już mecz zbliżał się ku końcowi na chwilę do głosu doszła Legia, która jednak spartaczyła wyprowadzaną „pięciu na dwóch” kontrę. Wydawało się, że obie drużyny zadowolą się remisem, kiedy w niegroźnej na pozór sytuacji spisujący się do tej pory niemal wzorowo Michał Świstak zagrał piłkę ręką, przecinając dośrodkowanie jednego z Legionistów. Kibice i piłkarze przekonani byli, iż sędzia podyktuje rzut wolny dla gości. Ku zdumieniu wszystkich arbiter z Lublina po konsultacji z asystentem wskazał na punkt oddalony o jedenaście metrów od bramki Cracovii. Karny dla Legii w ostatniej minucie meczu! Zrozpaczony Michał Świstak łapie się za głowę wysłuchując reprymendy od kolegów, Marcin Cabaj próbuje zdekoncentrować rywala podchodzącego do piłki ustawionej na „wapnie”. Tu mała dygresja – w wywiadach prasowych Marek Saganowski zarzekał się, że jeśli w Krakowie Legia otrzyma rzut karny to właśnie on podejdzie do jedenastki. Widać jednak panu Markowi zabrakło odwagi, gdyż do jedenastki podszedł Łukasz Surma – syn byłego piłkarza Cracovii i siostrzeniec jej obecnego kapelana. Strzał Legionisty – sygnalizowany, prawie w środek bramki – jest jednak bułką z masłem dla Cabaja, który bezbłędnie wyczuwa intencje strzelca i pewnie chwyta piłkę. Stadion cieszy się już jak ze zwycięstwa, a tymczasem kontra Cracovii. Piłkę łapie jednak Artur Boruc. Łapie i niechlujnie wykopuje… wprost pod nogi Bojarskiego! Ten momentalnie rusza z piłka na bramkę, krótko trzymając piłkę przy nodze kładzie na murawie bezradnego bramkarza Legii popisowym zwodem i precyzyjnym strzałem przy słupku umieszcza piłkę w siatce! Dziewięć tysięcy ludzi na stadionie szaleje z radości jakiej dawno nie pamięta! W ciągu minuty sytuacja zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni! Uradowany strzelec bramki prezentuje podkoszulek z podziękowaniami dla Ojca Świętego… za wszystko.

Chwile później sędzia kończy spotkanie. Marcin Cabaj klęka naprzeciwko słupka i zaczyna się modlić, a reszta drużyny podbiega do niego i gratuluje mu jeszcze raz świetnej interwencji. Długo jeszcze wiwatujące tłumy pozdrawiają bohaterów dnia, śpiewając „legła Warszawa” i machając przyjaźnie na pożegnanie kibicom Legii, którzy wydają się dziwnie milczący wobec radosnego uniesienia jakie zapanowało dokoła. I tak, w sposób podobny do tego, w jaki zapowiadałem ten mecz zakończę z niego sprawozdanie: nikt Nam nie zrobi nic, bo teraz czuwa nad Nami ktoś znacznie potężniejszy od marszałka Śmigłego-Rydza.


Źródło: Teraz Pasy!