2003-11-08 ŁKS Łódź - Cracovia 0:0
ŁKS Łódź â Cracovia 0-0
Sędziował M. Kowal z Katowic, żółte kartki: Kardas - Węgrzyn.
Widzów 7 000
ŁKS: Skrzypiec, Kardas (90. Sierant), Golański, Duda, Przybyszewski, Piątek, Białek, Rączka, Pach, Sobkowicz (57. Bolimowski), Kosmalski (81. Wachowicz).
Cracovia: Olszewski, Radwański, Węgrzyn, Skrzyński, Baster, Makuch, Baran (66. Kubik), Giza, Nowak, Dudziński (70. Szczoczarz), Bania.
Opis meczu (Gazeta Krakowska)
Cracovia przyciągnęła na trybuny niespotykaną w tym sezonie w Łodzi liczbę widzów. I publiczność oglądnęła dobre spotkanie. Może nie porwało on kibiców, gdyż nie było tego co w futbolu najważniejsze - a więc bramek, ale dramaturgii nie zabrakło.
Zespół gospodarzy przeciwstawił wiceliderowi to co mógł - a więc wybieganie i walkę, ale od razu musiał oddać pole, przewaga techniczna krakowian była bowiem aż nadto widoczna. W pierwszym fragmencie spotkania "Pasy" grały szybko, skrzydłami przedzierali się Makuch i Nowak, brakowało jednak podbramkowych spięć. Czasem goście byli łapani na spalone. Jednak im dłużej trwał mecz, tym mniej aktywne było prawe skrzydło, chyba, że przemieścił się na nie Nowak. Radwański, który zwykle występuje na lewej stronie, tym razem grał na prawej i bardzo dobrze sobie radził. Za dużo było jednak akcji środkiem pola, gdzie łodzianie zagęścili szyki. Czekali, co zrobi bardziej renomowany rywal, sami ograniczając się do kontrataków. Ale ni z gruszki ni z pietruszki mogli objąć prowadzenie, gdyby strzał Kardasa był bardziej precyzyjny, bądź gdyby Olszewski za późno zareagował. Na szczęście jednak obie te okoliczności nie zaistniały.
Na trybunach trwało zaś święto, palono kolorowe race, wystrzeliwały w niebo sztuczne ognie. Piłkarzom chciało się grać w takim otoczeniu. Odnosiło się wrażenie, że gdy padnie pierwsza bramka dla krakowian, to ŁKS może się załamać, a tak podnosiło go na duchu zerowe konto strat. Krakowianie najgroźniejsi byli po stałych fragmentach gry, gdyż pod łódzką bramkę nie bardzo mogli się przedrzeć, trzeba było więc szukać szans z dalszej odległości. Ogromna była przewaga w rogach - 7:2 do przerwy na korzyść krakowian, a w całym meczu 18:5, z tym że po ani jednam kornerze nie powstała groźna sytuacja na przedpolu bramki Skrzypca.
Momentami ŁKS bronił się dramatycznie, zamykany był na własnej połowie, a gdy chciał wyjść do przodu, często niecelne podania niweczyły te wysiłki. Cracovia panowała nad grą, nie potrafiła jednak tej przewagi przełożyć na bramki. Ciekawsze mogło się stać to spotkanie, gdyby zaraz na początku drugiej połowy padł gol po strzale Skrzyńskiego - z bombowym strzałem obrońcy Cracovii poradził jednak sobie łódzki bramkarz.
Ładna oprawa spotkania to jedna strona medalu, druga to taka, że ognie i dymy wywoływały potworną mgłę i momentami na boisku nie było nic widać. Sędzia zmuszony był przerywać aż trzykrotnie ten mecz. W związku z tym doliczyć musiał aż siedem minut. Były one dramatyczne. Wprowadzony niewiele wcześniej do gry Wachowicz mógł stać się bohaterem spotkania, gdyby piłka po jego uderzeniu głową znalazła się w siatce. Na szczęście dla krakowian przeleciała obok słupka. A później Olszewski zdążył uprzedzić Bolimowskiego i Cracovia zachowała jeden punkt, na któ16 ry z pewnością zasłużyła bardziej niż przeciwnik na trzy.