Teresa Góralczyk-Abratowska
Teresa Góralczyk-Abratowska | |||
| |||
Informacje ogólne | |||
---|---|---|---|
Imię i nazwisko | Teresa Góralczyk-Abratowska | ||
Kraj | Polska | ||
Urodzony(a) | b.d. |
Teresa Góralczyk-Abratowska piłkarka ręczna.
Wywiad
Jak widzę młodych chłopaków goniących z piłką, to aż coś mi się robi. Taka nieprzeparta ochota wejścia na boisko i pogrania sobie chociaż trochę – śmieje się pani Teresa, od 13 lat fablokowska emerytka.
Kiedy Teresa Góralczyk–Abratowska w latach 50. zaczynała karierę szczypiornistki, nie sądziła, że w przyszłości będzie kolejną, po Janie Pawle II, osobą, która otrzyma najwyższe odznaczenie klubowe: medal Cracovia Restituta.
Z okazji 100-lecia Cracovii walne zgromadzenie klubu przyznało je w tym roku 22 najbardziej zasłużonym sportowcom. Wśród nich znalazła się chrzanowianka.
A za wodę to do kiedy?
Na ogródkach działkowych Chechło w Chrzanowie mimo upału mnóstwo ludzi. Grillują, śmieją się, schowani przed słońcem w cieniu owocowych drzewek. W powietrzu unosi się zapach paleniska, przeplatający się z ciężką wonią kwiatów. Pani Teresa otwiera bramkę, zapraszając do ogródka.
- Właśnie polałam wszystko wodą, żeby lepiej się oddychało – prowadzi wąską ścieżką pod altankę. Na ławce, pod pnączami winogron, rozmaite teczki, papiery, wycinki z gazet.
- Najpierw kawa i ciastko, a potem rozmowa – puszcza oko, uśmiechając się serdecznie.
Krótkie spodenki, fioletowa bluzka na ramiączkach, opalenizna. W ogródkach jest wiceprezesem zarządu. Co chwilę ktoś podchodzi do furtki, pytając o jakąś niecierpiącą zwłoki sprawę.
- A te pieniądze za wodę to do kiedy? – mężczyzna zagląda do ogródka, rozchylając gałęzie drzewka.
Talerz z Holandii na ścianie
Wszystkie gazetowe wycinki i książki lądują na stoliku gdy tylko kończy się kawa. Pani Teresa ściąga jeszcze tylko spłowiały proporczyk ze ściany altanki.
- W domu mam na ścianie tylko dwa dyplomy i pamiątkowy talerz, przywieziony w 1960 z Mistrzostw Europy w Holandii. Nie lubię tych wszystkich papierów, a ten medal to może kiedyś na aukcję charytatywną przeznaczę. Dla potrzebujących – z prostotą wyznaje wielokrotna reprezentantka kraju w piłce ręcznej.
Dziś największą jej pasją jest ogródek. Latem spędza w nim większość czasu, choć często z mężem, Zbigniewem, grają razem w tenisa. Zimą jeżdżą na narty.
- Bo ja uwielbiam ruch. Nie potrafię bezczynnie siedzieć w miejscu. Coś mi tylko ostatnio kolano dokucza – masuje obolałą nogę. Szybko jednak macha ręką, nie przywiązując zbyt dużej wagi do kontuzji.
Takie pasiaki
Był 1956 rok, kiedy jako nastolatka wzięła udział w mistrzostwach województwa, organizowanych na fablokowskim stadionie. Wcześniej, jeszcze w podstawówce, kopała piłkę, razem z chłopakami goniąc po boisku.
- Kaperowali nas różni działacze klubowi. Mnie dali możliwość grania w kosza, siatkę albo ręczną. Rok później byłam w reprezentacji Krakowa, a potem zaczęłam treningi w Cracovii. Wybrałam ręczną. Grałam w ataku, bo najszybciej biegałam – uśmiecha się do wspomnień pani Teresa.
Zakłada na nos okulary i otwiera pamiątkową księgę, wydaną 30 lat temu z okazji 70-lecia klubu.
- O, takie pasiaki miałyśmy. Trykotowe koszulki i bawełniane majtki. Jak się grało na trawie, to zakładałyśmy korki – pani Teresa przegląda stare fotografie.
Hotel w Amsterdamie
- Nie było mi łatwo, bo jako jedyna w zespole byłam spoza Krakowa. Pracowałam już wtedy w Fabloku, na wydziale mechanicznym. Po pracy, cztery razy w tygodniu musiałam dojeżdżać na treningi. Zima, nie zima. Szło się w zaspach aż z Trzebini do domu, jak pociągu nie było. I tak co dzień. A w weekendy mecze się grało – dawna szczypiornistka odkłada okulary na stolik i zamyśla się. Miała wtedy 17 lat.
W ciągu sześciu lat gry w Cracovii i w reprezentacji Polski miała okazję pojeździć trochę po świecie, choć większość sportowych wypadów ograniczała się do rozgrywek w tzw. Demoludach.
- W Kijowie to trzy razy byłam. Jeździło się do ZSRR, do Czech, Jugosławii. W 62 roku pojechałam na Mistrzostwa Świata do Rumunii. Ale dzięki temu, że byłam sportowcem, byłam też w Austrii, Holandii i RFN. Takie wyjazdy to było wtedy coś. Nie każdego puszczano za granicę. Ostatnio śnił mi się hotel w Amsterdamie, gdzie w 1960 roku nocowaliśmy. Zastanawiam się, czy dziś bym go rozpoznała – zastanawia się pani Teresa.
Poszły dwa zęby
Lata 60. zmieniły jej życie. Wyszła za mąż, urodziła córkę. Mąż, Zbigniew zaraził ją pasją gry w tenisa. Grają razem do dziś.
- Po zdobyciu ostatniego mistrzostwa kraju, w 1963 r. pojechałam jeszcze do Jugosławii. Ale mąż chciał studiować. Ktoś musiał zająć się dzieckiem. Zrezygnowałam z gry, bo rodzina była dla mnie najważniejsza – pani Teresa wyjmuje z ogromnego kajetu kilka niewielkich kartek opatrzonych pieczątkami klubu. Wielokrotnie próbowano ją namówić by wróciła do Cracovii. Bez skutku. Do dziś jednak utrzymuje kontakty z koleżankami z drużyny.
- Bardzo mi brakowało piłki. Od czasu do czasu pomagałam dziewczynom z fablokowskiego klubu. Zagrałam dwa mecze, ale raz, na meczu z Wysockiem, tak dostałam z „główki”, że poszły mi dwa zęby. Wtedy też nie brakowało brutalności na boisku, choć dziś rozgrywki i sposób przygotowywania zawodników wyglądają zupełnie inaczej – na małych karteluszkach ma wypisane zwolnienia z pracy. Przed mistrzostwami zgrupowania trwały nie więcej, niż trzy, cztery dni, potem mecze i z powrotem do domu.
Musi coś być w genach
13 lat temu przeszła na emeryturę. Wiele lat przepracowała jako mistrz na fablokowskim wydziale mechanicznym.
- W sumie, jak zaczęłam pracę, to nie wiedziałam czy się nadam, czy nie, ale czasy nie były łatwe, a ja zawsze taka „złota rączka” byłam. Do dziś mi to zostało. Dużo mogę naprawić. Byle tylko gwoździe i młotek mieć pod ręką – śmieje się pani Teresa.
Sentyment do piłki ręcznej pozostał jej do dziś ale na mecze już nie chodzi. Zraziła się.
- Bo jak raz poszłam, to myślałam, że mi uszy uschną. Takie wyzwiska leciały. To już wolę w telewizji pooglądać, żeby tych przekleństw nie słuchać, bo co to za przyjemność – dziwi się zachowaniu kibiców była zawodniczka.
Trochę żałuje, że jej dzieci nie poszły w jej ślady i sport nie bardzo je bawi. Za to rozkwita na samą myśl o wnuczce, Hani Tomaszkiewicz.
- To chyba jednak musi coś być w tych genach. Wnuczka na koniu jeździ, a niedawno zdobyła wicemistrzostwo Polski Amazonek – pani Teresa wyjmuje wycinek z „Przełomu”. Na zdjęciu Hania podczas zawodów w Bolęcinie.
Ogrodowe skarby
Z fablokowskich ogródków działkowych Chechło, których zarządu jest wiceprezesem, blisko na stadion piłkarski.
- Jak tak czasem widzę, jak młode chłopaki grają, to aż mi się coś robi. Taka nieprzeparta ochota wejścia na boisko i pogrania sobie chociaż trochę – śmieje się pani Teresa.
Większość czasu spędza w ogródku. Plewi, podlewa, sieje.
- Takie mi lematisy urosły wielkie – z dumą pokazuje wysokie pnącza fioletowych kwiatów.
Na niewielkiej przestrzeni ma też tunel foliowy. A w nim największe skarby. Pomidory.
- Mam taką jedną odmianę co się Bolek i Lolek nazywa. Rośnie do października. Wtedy dopiero obrywa się zielone jeszcze owoce. W domu dojrzewają, a jak dobrze się przechowuje, to całą zimę pomidory można jeść. Ja jeszcze w czerwcu je miałam. Zaraz potem urosły mi nowe – cieszy się zamykając za nami bramkę.
źródło: [1]