2007-12-29 GKS Tychy - Cracovia 2:1
|
IV runda, etap finał, Puchar Polski Tychy, sobota, 29 grudnia 2007, 19:00
(0:0; 1:0; 0:1; d.0:0; k.2:1) |
|
Skład: Sobecki Sokół Śmielowski Proszkiewicz Garbocz Sarnik Kotlorz Jakes Wołkowicz Justka Gawlina Gonera Majkowski Bagiński Jakubik Woźnica Frączek Matczak Krzak Parzyszek Bacul |
|
Skład: Radziszewski Csorich Kuc L.Laszkiewicz Badžo Hlouch Marcińczak Dulęba M.Piotrowski Pasiut Drzewiecki Noworyta Kłys Witowski S.Kowalówka Spirin Landowski Černý S.Urban Cieślak Dubel |
Prasa
Puchar Polski nie dla Cracovii - Gazeta Wyborcza 30.12.2007
Znakomite widowisko obejrzeli kibice w hali lodowej w Tychach. Gospodarze dzięki świetnej postawie bramkarza Arkadiusza Sobeckiego pokonali Cracovię po rzutach karnych i ponownie zdobyli Puchar Polski
To był mecz godny finału - spotkały się bezsprzecznie dwa najlepsze zespoły w Polsce. Bohaterami byli bramkarze: Sobeckiego i Rafała Radziszewskiego uznano za najlepszych zawodników spotkania. Ich postawa, ale też konsekwentna gra obu zespołów w obronie, spowodowały, że wynik był bardziej piłkarski niż hokejowy.
Sytuacji bramkowych jednak nie brakowało. Zarówno tyszanie, jak i krakowianie nie potrafili wykorzystać podwójnej przewagi, a bramki padały po indywidualnych akcjach.
Od początku na lodzie zapanowała twarda walka. Mało było momentów, w których oba zespoły grały w pełnych zestawieniach. Najlepszą okazję w pierwszej tercji mieli krakowianie. W 19. minucie strzał Michała Piotrowskiego znakomicie obronił Sobecki, podobnie jak dobitkę Mariusza Dulęby. Po kolejnej próbie Piotrowskiego krążek trafił w poprzeczkę.
Cracovia osiągnęła przewagę na początku drugiej tercji, ale pierwsi gola strzelili w niej tyszanie. Michał Garbocz wygrał bulik i odegrał do Tomasza Proszkiewicza, który uderzył z całej siły i nie dał szans Radziszewskiemu.
Chwilę później na lodzie zrobiło się bardzo gorąco. W roli głównej w starciu z dwoma zawodnikami GKS-u wystąpił Roman Hlouch, który za swój występek dostał cztery minuty kary plus dziesięć za niesportowe zachowanie. Na ławkę kar powędrowali również Mariusz Justka i Krzysztof Śmiełowski.
Akcje przenosiły się błyskawicznie spod jednej bramki pod drugą. Pod koniec drugiej tercji tyszanie grali w podwójnej przewadze i powinni strzelić drugą bramkę. Jednak Radziszewski bronił jak w transie i wytrzymał napór wicemistrzów Polski. Spisał się też świetnie na początku trzeciej tercji, kiedy wygrał pojedynek sam na sam z Robinem Baculem.
Krakowianie osiągnęli lekką przewagę, ale długo nie potrafili znaleźć sposobu na Sobeckiego. Kiedy wydawało się, że spotkanie zakończy się jednobramkowym zwycięstwem gospodarzy, w ostatniej minucie na indywidualną akcję zdecydował się Filip Drzewiecki.
- Nie miałem już nic do stracenia. Dostałem idealne podanie od Jarka Kłysa, wbiegłem między obrońców i strzeliłem. Udało się - cieszył się napastnik Cracovii. Krążek wpadł w okienko bramki zaledwie 44 sekundy przed końcem.
W dogrywce gole nie padły. Gospodarze bezbłędnie egzekwowali rzuty karne, a Sobecki zatrzymał Leszka Laszkiewicza i Drzewieckiego. - Na zgrupowaniach reprezentacji wielokrotnie strzelałem Arkowi karne. Chciałem uderzyć tak jak zawsze, lekko nad bramkarzem. Już leżał i miałem odsłoniętą górną część bramki, ale krążek poszedł po lodzie prosto w niego - żałował Drzewiecki.
- Takie mecze są świetną reklamą polskiego hokeja. Tyszanie zawdzięczają zwycięstwo bramkarzowi. Sobecki bronił dobrze i miał dużo szczęścia. Jestem zadowolony z gry w obronie, ale znowu szwankowała skuteczność w ataku - podsumował Rudolf Rohaczek, trener Cracovii.
Trenerzy o meczu
Rudolf Rohaczek (Cracovia)
Mamy olbrzymi problem z wykorzystywaniem sytuacji. Tychy zawdzięczają sukces bramkarzowi i... dwóm dobrze postawionym słupkom. Ten mecz to była dobra reklama hokeja.
Wojciech Matczak (GKS)
Podobnie jak Cracovia, też mamy problem ze skutecznością. Wygląda, że to kłopot polskiego hokeja. Bramek powinno być więcej, ale bronili przecież najlepsi bramkarze w Polsce i dlatego wynik jest piłkarski. Hokej to wspaniała dyscyplina i po takich meczach na pewno przybędzie mu sympatyków.
Źródło: Gazeta Wyborcza