1923-11-04 Cracovia - Wawel Kraków 2:0
|
mecz towarzyski Kraków, niedziela, 4 listopada 1923
(0:0)
|
|
Sędzia: Sternberg
|
Mecze tego dnia: | ||
1923-11-04 Cracovia - Wawel Kraków 2:0 |
Opis meczu
Z pośród wszystkich krakowskich, Wawel jest bodajże najmniej "strawną" dla Cracovii drużyną. Twarda ta, o silnym i nieprzebierającym w środkach ciągu na bramę jedenastka, niewielką swoją technikę i jeszcze mniejszą rutynę zużytkowuje w zupełności i nadzwyczaj celowo do uzyskania lub obronienia bramki. Zupełne antipodum Cracovii, która wielkie swoje zasoby techniki i wytrawności rozprasza w grze dla licznych i zajmujących efektów, ale nie dla "gola". Gdy przytem Wawel specjalnego jeszcze ma "zęba" na Cracovię, a Cracovia specjalnego "pecha" do Wawelu, jakżesz się tu dziwić, że zawody dwu tych drużyn zawsze przynoszą przykre rozczarowanie zwolennikom Cracovii, a złudne trjumfy "Wawelowcom".
Cracovia wystąpiła bez Gintla, Cikowskiego i Kałuży, co wielu śledziennikom na trybunie i andrusom na miejscach stojących dało powód do zjadliwych uwagi i okrzyków. Demonstracja ta była zupełnie nie na miejscu, zważywszy tak ciężką kolejkę zawodów rozegranych ostatnio przez Cracovię, jak i przejściowy zły stan zdrowia nieobecnych graczy. Obywatel "płacący" nie liczy się jednak z niczem. Dla niego zawodnik sportowy jest czemś w rodzaju cyrkowego aktora, który musi występować, bo dyrekcja wzięła za bilety... Stop obywatele! Ze sto czy dwieście drogocennych "lisów", które, zamiast przepić, składacie w kasach klubowych, zaspakaja się wam żądzę emocji tylko o tyle, o ile to jest z pożytkiem, a nie ze szkodą dla sportu. Gracz niedomagający na zdrowiu, a choćby nawet "tylko" przemęczony, ma conajmniej także prawo do dysponowania swoją osobą, jak i my, których zdrowia nie naraża się w niczem na szwank na boisku. Kto uważa, że za "swoje" pieniądze musi mieć to, czego sobie życzy, niech spieszy do Suskiego czy Hawełki, gdzie istnieją cenniki na piwo i kiełbasę. Na graczy ich jeszcze, chwała Bogu, niema.
Zawody były o tyle zajmujące, że Wawel grał tak, jak gdyby na dobre już zamyślał zagnieździć się w pierwszej klasie. Brak nadzwyczajnych indywidualności między graczami powoduje, że drużyna jako całość tworzy bardzo silną indywidualność. Jeden Hyla wybija się nad swoich kolegów, choć może tylko dzięki swoim niezwykłym warunkom fizycznym.
Cracovia zagrała nam znowu raz swoje nieśmiertelne "bim-bam". Bimbanie to byłoby się skończyło przykro, gdyby nie Chruściński, który jak za starych, dobrych czasów Szeligowskiego, pociągnął od środka solissimo i strzelił dwie bramki. Styczeń jako dyrygent gry, okazał zadziwiającą werwę i pomysłowość.
Sędzia p. Sternberg używał gwizdka muzykalnie.
Źródło: Przegląd Sportowy [1]