1934-11-04 Wisła Kraków - Cracovia 5:0
|
Liga , 20 kolejka Kraków, niedziela, 4 listopada 1934
(0:0)
|
|
Skład: Koźmin Feret Szumilas Józef Kotlarczyk Jan Kotlarczyk Bajorek Habowski Kopeć Artur Woźniak Antoni Łyko Balcer Ustawienie: 2-3-5 |
Sędzia: Gruszka z Górnego Śląska
|
Skład: Szumiec (85' A. Radwański) Lasota Doniec Żiżka Chruściński Schmager Grabowski S. Malczyk Migas Szeliga Kisieliński Ustawienie: 2-3-5 |
Opis meczu
Wielki sukces Wisły
75 minut walki w 10-kę, a mimo to pogrom rywala
Długa galeria cyfr ilustruje historię walk między starymi rywalami Krakowa. Spotykamy tam różne wyniki, stosunek sił zmienia się, jak w kalejdoskopie, przewaga jest jednak zawsze nieznaczna. Wynik 5:0 należy do rzadkości, zdarzył się, zdaje się, raz. Dziś powtórzył się znów, przyszedł wtedy, kiedy się go najmniej spodziewano.
Szanse ważyły się do ostatniej chwili. Tuż przed meczem nawet trudno było odgadnąć zwycięzcę, a tu jak grom z jasnego nieba 5:0. To nie przegrana, to klęska na całej linji! Skąd ta nagła różnica klasy? Czy Wisła potrafiła za jednym zamachem wznieść się na taką wyżynę, czy może Cracovia reprezentuje tak kiepski futbol?
Czytającemu suchy wynik, nasuwa się mimowolnie cała masa pytań. A jednak czterem tysiącom widzów, opuszczających w podnieceniu boisko ten wynik nie wydawał się wcale dziwny. Nie dziwiłoby ich, gdyby Wisła wygrała jeszcze wyżej. Przebieg spodkania usprawiedliwia wszystko.
Pierwsze chwile nie są nigdy miarodajne. I teraz nie można na ich podstawie czegoś dedukować. Obie strony są przy głosie.
Zwolna jednak sytuacja zaczyna się wyjaśniać: już po kilkunastu minutach Cracovia zaczyna słabnąć, a po półgodzinie sprawa jest przesądzona.
Rezultat do przerwy jest jeszcze bezbramkowy, widać już jednak kto lepszy jest w tej walce i kto z niej wyjdzie zwycięsko.
Wisła, grająca od 15-ej minuty w dziesiątkę, Wisła pozbawiona Balcera w ataku, jest mimo to w ciągłej ofenzywie, nie może tylko uwydatnić cyfrowo. Znać u niej silną wolę zwycięstwa, każdy gracz walczy do ostatniej chwili o piłkę, silny i niepowstrzymany pęd do przodu oddziaływa wprost sugestywnie.
Drużynie brak słabych punktów, są tylko gracze, którzy się wybijają, a więc niezmordowana pomoc, gdzie Kotlarczykowie i Bajorek szachują zupełnie przeciwnika.
W ataku znów króluje Artur wracający po kontuzji do dawnej swej formy; partnerzy Kopeć i Łyko współpracują z nim celowo. Pierwszy gra chyba najlepszy swój mecz w barwach Wisły, drugi wykazuje swe walory po utrąceniu Balcera, kiedy to zagrywa nietylko na łączniku, ale umie i w potrzebie wziąć na siebie rolę skrzydłowego.
Czyż może być więc dziwnem, że po pierwszym okresie bezbramkowym musiało w drugiej połowie paść rozstrzygnięcie. Któż mógł stanąć na drodze do sukcesu dobrze usposobionej jedenastce Wisły.
Czy może piątka napastników Cracovii, którzy w ciągu 90 minut nie przeprowadzili ani jednej celowej akcji? Przecież poza Kisielińskim, wykazującym pewną dozę inicjatywy i umiejętności, reszta prześcigała się w słabości.
Czy trzech pomocników, wyczerpanych zupełnie po półgodzinie było w stanie walczyć o stawkę w tak ważnym spotkaniu?
Czy mógł wystarczyć wreszcie w defenzywie jeden Doniec do załatania wszelkich luk?
Cracovia nie przypominała nam tej drużyny, która niedawno rozgromiła Pogoń i Legję. Te sukcesy drogą okupione zostały ceną. Dodajmy do tego dobrą formę przeciwnika, a przedewszystkim jego zdecydowaną wolę zwycięstwa, a wtedy otrzymamy odpowiedź na pytanie, dlaczego wynik opiewał 5:0 dla Wisły.
Początki meczu, jak zwykle - nerwowe i ruchliwe. Gracze obu drużyn zwolna wyzbywają się jednak nerwowości, akcje stają się coraz bardziej celowe. Wisła przechodzi odrazu do zdecydowanej ofenzywy, uzyskując rzut rożny już w pierwszej minucie.
Cracovia rewanżuje się przebojem Grabowskiego, po którym następuje ładna centra. Nic jednak z tego, piłka wraca do środka. Jeszcze jeden atak Cracovii. Błąd Kotlarczyka II wyzyskuje Kisieliński i strzela, piłka przechodzi jednak koło słupka.
Cracovia ma wciąż pozycję: Strzał Grabowskiego po rzucie rożnym Koźmin broni świetnie paradą. Za chwilę Migas marnuje stuprocentową szansę.
Na tem kończą się zwolna ataki białoczerwonych i Wisła przechodzi do ofenzywy. Trójka jej ataku prowadzi ładnie piłkę i przechodzi raz po raz poprzez słabo grającą pomoc przeciwnika. Ofenzywę czerwonych osłabia jedna kontuzja Balcera: zderzywszy się z Ziżką, opuszcza on w 15-ej minucie boisko.
Do przerwy Wisła gra w dziesiątkę, nie osłabia to jednak jej pozycji. Czterech napastników Wisły krząta się umiejętnie po boisku i szachuje przez 30 minut przeciwnika, uzyskując coraz to większą przewagę.
W ostatnich minutach przed przerwą Wisła przygniata, napastnicy stwarzają wiele pozycyj niewyzyskanych.
Po przerwie drużyny są w komplecie. Balcer wrócił na swą pozycję, udział jego jednak ogranicza się do statystowania na boisku.
Już w trzeciej minucie odbywa się inauguracja serji bramek: piłkę odbitą przez bramkarza, dostaje Chabowski i przenosi ponad Szumcem do bramki.
To dopinguje gospodarzy, którzy są coraz groźniejsi. Za chwilę piłka znów grzęźnie w siatce Cracovii, sędzia jednak odgwizduje spalony. Niezdeprymowana tem Wisła atakuje dalej i już w 11-ej minucie uzyskuje Artur wspaniałym wolejem drugą bramkę.
Rozstrzygnięcie meczu już zapadło: dalsze bramki są tylko kwestją czasu. Kopeć wyzyskuje w 23-ej minucie błąd obrony, strzelając trzeci punkt, a w 38-ej minucie tenże gracz przebija się i strzela czwarty raz w siatkę Cracovii. W ostatniej minucie Artur ustala wynik spotkania. Tuż przed końcem kontuzjowany Szumiec opuszcza boisko i zastępuje go rezerwowy bramkarz.
Sędzia p. Gruszka miał trudne zadanie. Prowadzenie meczu Cracovia - Wisła nie należy do łatwych. Naogół jednak wywiązał się ze swej roli nieźle.
Źródło: Przegląd Sportowy nr 89 (993) z 7 listopada 1934 [1]