Ignacy Książek: Różnice pomiędzy wersjami
Linia 102: | Linia 102: | ||
}} | }} | ||
===O rodzinie Książek=== | |||
[[Grafika:Obraz_Krakowa_lat_60-tych_Leszek_Grabowski_rodzina_Ksi%C4%85%C5%BCek.png|thumb|left|300px|rodzina Ignacego Książka]] | |||
[[Grafika:Obraz_Krakowa_lat_60-tych_Leszek_Grabowski_rodzina_Ksi%C4%85%C5%BCek_pogrzeb.png|thumb|left|300px|wycinek z Echa Krakowa dotyczący uroczystości pogrzebowych Ignacego Książka]] | |||
{{Artykul | |||
| Typ_artykulu = | |||
| Tytul_wydawnictwa = | |||
| Numer = | |||
| Wydanie = | |||
| Dzien = | |||
| Miesiac = | |||
| Rok = 2020 | |||
| Link = | |||
| Strona = | |||
| Skan = | |||
|Tytul_artykulu = Obraz Krakowa lat 60-tych we wspomnieniach z dzieciństwa | |||
| Autor = | |||
Leszek Grabowski | |||
| Tresc = …..Książkowie byli zaprzyjaźnioną z nami rodziną, bo tak się złożyło, że razem z Piotrkiem, starszym ich dzieckiem, chodziłem do tej samej klasy w Szkole Podstawowej nr 6 na ulicę Szujskiego 2. Ciekawe i niespotykane, ale przykładne było to małżeństwo, które doczekało się dwójki dzieci: wspomnianego powyżej Piotrka oraz młodszej o trzy lata córki Bogusławy, zwanej przez nich Bobą. Dojście do ich pokoiku, bez jakichkolwiek wygód, prowadziło ze wspomnianego wyżej przedpokoju wejściowego, a dalej przez pokój frontowy G., który był wtedy pracownią krawiecką. Tutaj klienci Ireny G., wtedy już wdowy po znanym piłkarzu Cracovii Władysławie G., który w 1954 roku zmarł nagle w tajemniczych okolicznościach, często przymierzali swoje nowe stroje, stąd zawsze patrzyła ona niechętnym okiem, jak na intruzów, na wszelkich gości swoich sublokatorów, którzy z konieczności musieli przechodzić przez pracownie. Ignacy Książek (wg Kopciowej pan „Książka”) i Irena G., z tego co pamiętam pochodzili z tej samej wsi: Tłuczani (Tłuczań Górna czy Dolna) koło Wadowic i chyba byli nawet kuzynami. Dodatkowo Książek był wieloletnim działaczem Cracovii, w której kiedyś grał jej mąż i te okoliczności miały zapewne wpływ na przygarnięcie tej rodziny, początkowo bez szybkich widoków na mieszkanie, przynajmniej na kilka lat. Trzeba wspomnieć, że to ponoć za sprawą pana Ignacego Władysław poznał Irenę, swoją przyszłą żonę. Jak wspomniałem było to niezwykłe małżeństwo: on (Ignacy) niski mężczyzna, wtedy już bliski sześćdziesiątki, ponad dwadzieścia lat starszy od żony, z zawodu krawiec, zapalony działacz piłkarski, stale nieobecny w domu, ona (Zofia) szczupła i wyższa od męża o pół głowy, wiecznie zapracowana przy maszynie do szycia, gdyż chałupniczo pracowała dla Spółdzielni im. Dąbrowskiego, gdzie szyła na akord jakieś rękawice czy koszule. Jak jednak pokazał czas ich pożycie było przykładne, w czym duża była zasługa pani Zofii, przedobrej i niezwykle wyrozumiałej kobiety, choć i panu Ignacemu też nic nie można było zarzucić, może poza przesadnym i bezgranicznym oddaniem się obowiązkom kierownika juniorów Cracovii, co odbywało się oczywiście kosztem rodziny. Pan Ignacy był wiecznie nieobecny w domu, a zwykle wpadał do niego dopiero po godzinie 19-tej. Znaliśmy się i traktowali niemal jak członkowie rodziny. Z racji uczęszczania z Piotrkiem do tej samej klasy moja mama zaprzyjaźniła się z jego matka, a my często, zwłaszcza w zimie, chodziliśmy się tam bawić i przesiadywaliśmy w tej ciasnocie całymi wieczorami. | |||
To dzięki tej znajomości spędziliśmy razem cudowne wakacje w Dobrej 1962 roku, stąd bowiem pochodziła pani Zofia i tutaj w skromnej chałupce mieszkała jej matka: „stara Rapaczowa”, której imienia już nie pamiętam. Potem, w zimie tego roku, pan Ignacy zabierał nas z bratem do hali Sokoła na piłkarskie rozgrywki trampkarzy, gdzie mogliśmy się wyszaleć do woli. Tam, pośród dużo starszej młodzieży, błysnąłem formą jako świetnie zapowiadający się bramkarz, na dowód czego tuż po zakończeniu turnieju wyróżniono mnie efektowną nagrodą książkową, o ile pamiętam o generale Mariuszu Zaruskim. Próbowałem ją czytać, ale jakoś mnie nie porywała; w tym po prostu była dla mnie za trudna. Jeszcze pod koniec zimy, na początku 1963 roku, oficjalnie zostałem trampkarzem „Pasów” i otrzymałem w sekretariacie, który mieścił się na parterze Sokoła, klubową legitymację, z czego byłem bardzo dumny. Z tym „dokumentem” można było wchodzić za darmo na mecze drużyny rezerwowej, czyli Cracovii IB, grającej w lidze okręgowej. Oczywiście z takiej możliwości skorzystałem przy pierwszej, wiosennej okazji, gdy rezerwowa drużyna „Pasów”, z ulubionym przez nas Leszkiem Rapaczem na lewej obronie, wygrała z Płaszowianką aż 7:1, a my siedzieliśmy wygodnie na krytej jeszcze, drewnianej trybunie, co było powodem do dodatkowej dumy. Tak wygodnie siedziałem tutaj chyba jedyny raz w życiu, bo meczach ligowych zawsze panował tu tłok, a ponadto dorośli przysłaniali widok ma boisko. Na mecze ligi okręgowej przychodziło w tym czasie niemało kibiców i na takie imprezy sprzedawano nawet tanie bilety. | |||
Leszek Rapacz, przesympatyczny, młodszy brat Pani Zofii, nie zrobił kariery piłkarskiej, choć był naprawdę dobrym obrońcą, ale konkurencja w klubie była wtedy zbyt duża i po skończeniu studiów na AWF przez wiele lat był w klubie trenerem juniorów u boku swego starszego o 35 lat szwagra Ignacego Książka, legendy tego klubu, działacza o 70-cioletnim stażu, który dożył prawie „setki”. Zawsze potem rozpoznawał mnie i moją mamę, a okazja do przypomnienia się nadarzyła się już niedługo, gdy i ja przez krótki okres trenowałem w juniorach „Pasiaków” i zawsze mogłem liczyć na jego wsparcie. Nasza tak dobrze rozwijająca się znajomość z Książkami, również naszych rodziców, zaczęła niestety wygasać, gdy, jak już wyżej wspomniałem, na wiosnę 1963 roku Książkowie dostali wreszcie długo wyczekiwane mieszkanie i przenieśli się na osiedle Olsza II, by po paru latach całkowicie zaniknąć, choć jeszcze parę razy ich tam odwiedziliśmy. A szkoda, bo jako maluchy obiecywaliśmy sobie z Boba „dozgonną miłość” i rychłe małżeństwo, ku wielkiej wesołości naszych mam, a tak nic z tego nie wyszło, co oczywiście wspominam z przymrużeniem oka, z dziecięcej perspektywy. | |||
Tylko znajomość naszych mam przetrwała próbę czasu. Pani Zofia Książkowa mimo młodego wieku była osobą schorowaną i zmarła stosunkowo wcześnie, a mama jeszcze pod koniec 70-tych odwiedzała ją w szpitalu onkologicznym na ulicy Garncarskiej. Prawdopodobnie niedługo potem zmarła. Pana Ignacego czasem widywałem jeszcze pod koniec XX wieku na ulicy Wrocławskiej, gdy pracowałem tam w OBRGSChem; jak na swój wiek trzymał się jeszcze bardzo dobrze. | |||
Ostatnio dowiedziałem się z tego samego źródła, że Ignacy Ksiażek zmarł w 2005 roku, mając 99 lat. Jak usłyszałem od niego, pod koniec życia mieszkał u córki „Boby” – Bogusławy, na ulicy Bożego Ciała. Boba, która dorobiła się dwójki dzieci, została nauczycielką i w tym czasie była dyrektorką jakiejś szkoły. Jej ojciec był bodaj ostatnią, żywą encyklopedią krakowskiego footballu, wszak działaczem sportowym był już w czasach przedwojennych. Można tylko żałować, że nie spisano jego wiedzy o tych czasach. Po rodzinie tej pozostało w naszym domu szczególnie miłe wspomnienie. | |||
}} | |||
===O Ignacym Książek=== | ===O Ignacym Książek=== | ||
* o Ignacym Książek str. 179 [https://www.wikipasy.pl/images/e/ee/60_lat_MKS_Cracovia.pdf]. | * o Ignacym Książek str. 179 [https://www.wikipasy.pl/images/e/ee/60_lat_MKS_Cracovia.pdf]. |
Wersja z 20:09, 14 wrz 2021
Ignacy Książek | |||
Informacje ogólne | |||
---|---|---|---|
Imię i nazwisko | Ignacy Książek | ||
Urodzony(a) | 25 lipca 1906, Tłuczań k/Wadowic | ||
Zmarły | 4 września 2005, Kraków |
Ignacy Książek urodził się 25 lipca 1906 w miejscowości Tłuczań koło Wadowic, zmarł 4 września 2005 w Krakowie.
Członek Rady Seniorów od 2000 r..
Z zawodu krawiec przyjechał do Krakowa w 1920r. Był członkiem krakowskiej Polonii, gdy klub został rozwiązany od 1934 związał się z Cracovią.
Był zafascynowany futbolem, ale na mistrzowskim poziomie radził sobie w tenisie stołowym, zdobywając dwukrotnie mistrzostwo Krakowa. Był kierownikiem drużyny piłkarskiej juniorów, w czasie II wojny światowej został kierownikiem I drużyny. Jako odkrywca piłkarskich talentów przyczynił się do sukcesów Cracovii po wojnie - mistrzostwa Polski w 1948 i wicemistrzostwa rok później. Działał również w sekcji tenisa stołowego. Nazywany legendą Cracovii, zmarł rok po odzyskaniu przez klub miejsca w esktraklasie, w wieku 99 lat. Jego śmierć była ogromnym wstrząsem dla całego środowiska związanego z Cracovią wszyscy liczyli na to, że po tylu latach zaangażowania w klub dożyje jednocześnie swoich i Cracovii setnych urodzin.
Został odznaczony m.in. Złotym Krzyżem Zasługi i Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.
"Legenda Pasów, bo znał wszystkich i wszyscy jego znali, ale to on był ten pierwszy, który krzewił miłość do klubowych barw."
Wywiad z Ignacym Książek
Echo Krakowa
— Kto stara się o buty, piłki, koszulki? — pan kierownik!
— Kto stara się o buty, piłki, koszulki? — pan kierownik!
— Do kogo zwracają się młodzi adepci piłkarscy w każdej sprawie? — „Do pana kierownika!
A kierownik?
Życzliwy, uprzejmy, stale myślący o swych kilkuset chłopcach jednym słowom prawdziwy ojciec ,młodego lasu" Cracovii, p. Ignacy Książek, żyje tytko sprawami swych chłopców i dla nich poświęca się bez reszty.
— Klub musi dać tym chłopcom to, czego nie może im dać dom, a w pewnej mierze i szkoła. Musi im dać zdrowie! I dlatego im dużej przebywają oni na boisku, im więcej biegają za piłką — tym lepiej. Chłopcy często mieszkają w okropnych warunkach w zatęchłych, ciemnych izbach gdzieś na poddaszu czy w suterynach. Czyż więc można im żałować słońca?... Nie można i nie wolno...
Na zalanym słońcem boisku Cracovii trenują przyszli piłkarze.
— Ilu ich jest? — pytam.
— Przeszło dwustu czynnych tj. tych, którzy grają w zespołach, złożonych z juniorów w tym samym wieku. Najmłodsi chłopcy liczą po 10—11 lat, najstarsi, grający w pierwszych drużynach juniorów — 17 do 18 lat.
Cracovia ma trzy drużyny tzw. „starszych juniorów" i cztery drużyny młodszych, nie licząc kilkudziesięciu chłopców, których na razie nie przydzielą się do drużyn.
Żaden klub w Krakowie, a nie wiele w Polsce, może się poszczycić taką gromadką utalentowanych, młodych piłkarzy — mówi z dumą p. Książek.
Klub, który ma młodzież — ma przyszłość.
— Jestem przeciwny metodzie uzupełniania luk w pierwszej drużynie poszczególnymi zawodnikami z drużyn juniorów — mówi p. Książek. — Radoń, Poświat czy Kabaczyński bez swych kolegów grają słabiej. Jeśli już koniecznie trzeba wstawić kogoś z młodszych graczy, to powinno się to robić w tan sposób, że pierwszą drużynę uzupełnia się dwoma lub trzema zgranymi ze sobą zawodnikami. Chłopcy wówczas lepiej się czują, pozbywają się niepotrzebnej tremy, grając w otoczeniu swych kolegów.
— A którzy najpierw wyfruną?
— Tacy zawodnicy jak Radoń, Kubaczyński, Nowak, Poświat czy Koza już niedługo ubiorą na stałe koszulkę pierwszej drużyny. Teraz niech pracują nad sobą, niech się wzajemnie poznają, niech się uczą współpracy.
Klub będzie miał z nich pożytek.
Ale przyszłością Cracovii są ci... — dokończył kierownik, wskazując ręką grających chłopców w wieku 15—16 lat.
Patrzę w młode, uśmiechnięte twarze chłopców — i ściskam dłoń kierownika.
Tak — będzie dobrze, bo Cracovia ma młodzież... — Dużo, bardzo dużo młodych...
Pasy
Mam więc dziesiątki, ba setki wychowanków, których nazwiska zatarły się w pamięci. Pamiętam jednak niektórych piłkarzy: Kaszubę, Korzeniaka, Kozę Kadłuczkę, Nowaka i Poświata. A z czasów dawniejszych-tych, który¬mi opiekował się znany bramkarz Plattko: Stanisława Różankowskiego, Fabera, Dobrowolskiego, Mazgaja, Kucia. Z okresu okupacji (Cracovia grała na boisku Juvenii) - przypominam sobie Władysława Gędka i Tadeusza Parpana. Wówczas kładziono pod¬waliny pod najlepszą powojenną jedenastkę Cracovii. Dzięki temu zdobyła Ona mistrzostwo Polski w 1948 r. i wicemistrzostwo w 1949r.
Przez długie lata nie byłem żonaty, więc w chwilach wolnych, po pracy, mogłem poświęcać czas dla klubu. Z zawodu jestem krawcem. Najpierw pracowałem w warsztacie u swojego wujka przy ul. św. Tomasza, a później przy ul. Długiej. Tam też przychodził sam prezes Cracovii dr Edward Centarowski, gdy szył sobie ubrania. Pasję pracy społecznej, choć w innej sportowej dziedzinie-przejąłem po swoim ojcu, który mieszkał na wsi i był założycielem Kasy Stefczyka.
Za swoje największe szczęście w życiu uważam współuczestnictwo w drużynie tenisa stołowego Cracovii, która w 1946 r. zdobyła tytuł mistrza Polski i powtórzyła ten sukces w 1949 r.
Uważam też, że miałem szczęście spotkać tak wspaniałych i bezgranicznie oddanych Cracovii ludzi jak dr Edward Centarowski, Wierusz Kowalski, kpt. Wawrzecki, a po wojnie- dyr. Stanisław Żur.
Do największych porażek w swoim życiu zaliczam proces niszczenia i to z premedytacją naszego klubu, który rozpoczął się 1 949r. Nie polegało to jedynie na przemianowaniu Cracovii w Ogniwo, ale na planach wyrzucenia klubu ze stadionu przy ul. Kałuży. Na jego miejscu miała powstać kolonia domków jednorodzinnych. Odżegnano się od planów poszerzenia i unowocześnienia tego obiektu i m.in. budowę sztucznego lodowiska.Za uzyskane pieniądze z obligacji wyemitowanych przez dr Żura, które miały być przeznaczone na ten cel, wybudowano stadion Skry w Warszawie. Innym przykładem niszczenia Cracovii- było odebranie klubowi podopiecznych szkół: 1,11 i V Liceum i Technikum Mechaniczne. Nakazano nam opiekować się Studium Nauczycielskim przy ul. Oleandry. Uczniowie, wyjeżdżali w czasie wakacji na wieś, co pozbawiało nas możliwości pracy z młodzieżą. Mimo to, a może na przekór takiej sytuacji młodzież sama przychodziła do nas z innych szkół. Bardzo życzliwe stanowisko zajął wówczas dyrektor I L.O. im. Bartłomieja Nowodworskiego- Henryk Sędziwy. Nie zabraniał on swoim uczniom należeć do nas i uprawiać sport. Z tego okresu wywodzą się tacy zawodnicy jak Madera, Mikołajczyk, Książek, Łopatka, a nieco później Hausner, Kowalik, Rewilak.
Największym moim marzeniem jest, aby dobrze układała się współpraca międzyklubowa i aby w klubie panowały jedność i zgoda. Nie powinno to jednak polegać na braku różnicy zdań. Sam nigdy nie dałem się wciągnąć w jakiekolwiek intrygi i nie dałem się namówić, aby wejść w skład jakiejś antagonistycznej grupy. Dlaczego? Bo dla mnie zawsze była, jest i zawsze będzie Cracovia. Ten klub to pasja mojego życia.
Opowiadania zawsze pogodnego i uśmiechniętego Ignacego Książka wysłuchał i zanotował,
O rodzinie Książek
To dzięki tej znajomości spędziliśmy razem cudowne wakacje w Dobrej 1962 roku, stąd bowiem pochodziła pani Zofia i tutaj w skromnej chałupce mieszkała jej matka: „stara Rapaczowa”, której imienia już nie pamiętam. Potem, w zimie tego roku, pan Ignacy zabierał nas z bratem do hali Sokoła na piłkarskie rozgrywki trampkarzy, gdzie mogliśmy się wyszaleć do woli. Tam, pośród dużo starszej młodzieży, błysnąłem formą jako świetnie zapowiadający się bramkarz, na dowód czego tuż po zakończeniu turnieju wyróżniono mnie efektowną nagrodą książkową, o ile pamiętam o generale Mariuszu Zaruskim. Próbowałem ją czytać, ale jakoś mnie nie porywała; w tym po prostu była dla mnie za trudna. Jeszcze pod koniec zimy, na początku 1963 roku, oficjalnie zostałem trampkarzem „Pasów” i otrzymałem w sekretariacie, który mieścił się na parterze Sokoła, klubową legitymację, z czego byłem bardzo dumny. Z tym „dokumentem” można było wchodzić za darmo na mecze drużyny rezerwowej, czyli Cracovii IB, grającej w lidze okręgowej. Oczywiście z takiej możliwości skorzystałem przy pierwszej, wiosennej okazji, gdy rezerwowa drużyna „Pasów”, z ulubionym przez nas Leszkiem Rapaczem na lewej obronie, wygrała z Płaszowianką aż 7:1, a my siedzieliśmy wygodnie na krytej jeszcze, drewnianej trybunie, co było powodem do dodatkowej dumy. Tak wygodnie siedziałem tutaj chyba jedyny raz w życiu, bo meczach ligowych zawsze panował tu tłok, a ponadto dorośli przysłaniali widok ma boisko. Na mecze ligi okręgowej przychodziło w tym czasie niemało kibiców i na takie imprezy sprzedawano nawet tanie bilety.
Leszek Rapacz, przesympatyczny, młodszy brat Pani Zofii, nie zrobił kariery piłkarskiej, choć był naprawdę dobrym obrońcą, ale konkurencja w klubie była wtedy zbyt duża i po skończeniu studiów na AWF przez wiele lat był w klubie trenerem juniorów u boku swego starszego o 35 lat szwagra Ignacego Książka, legendy tego klubu, działacza o 70-cioletnim stażu, który dożył prawie „setki”. Zawsze potem rozpoznawał mnie i moją mamę, a okazja do przypomnienia się nadarzyła się już niedługo, gdy i ja przez krótki okres trenowałem w juniorach „Pasiaków” i zawsze mogłem liczyć na jego wsparcie. Nasza tak dobrze rozwijająca się znajomość z Książkami, również naszych rodziców, zaczęła niestety wygasać, gdy, jak już wyżej wspomniałem, na wiosnę 1963 roku Książkowie dostali wreszcie długo wyczekiwane mieszkanie i przenieśli się na osiedle Olsza II, by po paru latach całkowicie zaniknąć, choć jeszcze parę razy ich tam odwiedziliśmy. A szkoda, bo jako maluchy obiecywaliśmy sobie z Boba „dozgonną miłość” i rychłe małżeństwo, ku wielkiej wesołości naszych mam, a tak nic z tego nie wyszło, co oczywiście wspominam z przymrużeniem oka, z dziecięcej perspektywy.
Tylko znajomość naszych mam przetrwała próbę czasu. Pani Zofia Książkowa mimo młodego wieku była osobą schorowaną i zmarła stosunkowo wcześnie, a mama jeszcze pod koniec 70-tych odwiedzała ją w szpitalu onkologicznym na ulicy Garncarskiej. Prawdopodobnie niedługo potem zmarła. Pana Ignacego czasem widywałem jeszcze pod koniec XX wieku na ulicy Wrocławskiej, gdy pracowałem tam w OBRGSChem; jak na swój wiek trzymał się jeszcze bardzo dobrze.
Ostatnio dowiedziałem się z tego samego źródła, że Ignacy Ksiażek zmarł w 2005 roku, mając 99 lat. Jak usłyszałem od niego, pod koniec życia mieszkał u córki „Boby” – Bogusławy, na ulicy Bożego Ciała. Boba, która dorobiła się dwójki dzieci, została nauczycielką i w tym czasie była dyrektorką jakiejś szkoły. Jej ojciec był bodaj ostatnią, żywą encyklopedią krakowskiego footballu, wszak działaczem sportowym był już w czasach przedwojennych. Można tylko żałować, że nie spisano jego wiedzy o tych czasach. Po rodzinie tej pozostało w naszym domu szczególnie miłe wspomnienie.Źródło: 2020
O Ignacym Książek
- o Ignacym Książek str. 179 [1].