Jan Frandofert: Różnice pomiędzy wersjami

Z WikiPasy.pl - Encyklopedia KS Cracovia
Przejdź do nawigacji Przejdź do wyszukiwania
(Utworzono nową stronę "{{Dane osobowe | imię = Jan | nazwisko = Frandofert | zdjęcie = | p...")
 
Linia 23: Linia 23:
Jego syn Antoni był hokeistą Cracovii, a wnuczka Monika - gimnastyczką Wisły Kraków, wielokrotną medalistką mistrzostw Polski.
Jego syn Antoni był hokeistą Cracovii, a wnuczka Monika - gimnastyczką Wisły Kraków, wielokrotną medalistką mistrzostw Polski.
Informacja o śmierci: [https://dziennikpolski24.pl/zmarl-redaktor-jan-frandofert-dziennikarz-sportowy-znany-z-lamow-krakowskich-gazet/ar/c2-15337584]
Informacja o śmierci: [https://dziennikpolski24.pl/zmarl-redaktor-jan-frandofert-dziennikarz-sportowy-znany-z-lamow-krakowskich-gazet/ar/c2-15337584]
===Informacja o śmierci Frandoferta w Sportowym Tempie===
{{Artykul
| Typ_artykulu =
| Tytul_wydawnictwa = Sportowe Tempo
| Numer =
| Wydanie =
| Dzien = 9
| Miesiac = 12
| Rok = 2020
| Link = [http://sportowetempo.pl/glowna_sportowa_malopolska/artykul/54514_Nie_zyje_redaktor_Jan_Frandofert]
| Strona =
| Skan =
|Tytul_artykulu = Nie żyje redaktor Jan Frandofert
| Autor =
| Tresc =
Był koszykarzem i lekkoatletą w Teczy/Spójni/Gwardii Kielce, a później bramkarzem w Błękitnych Kielce. Po przeprowadzce do Krakowa od połowy lat 50. dziennikarz „Gazety Krakowskiej”, „Echa Krakowa”, „Przekroju”, „Dziennika Polskiego” i „Tempa”.
Autor wielu książek o tematyce sportowej. Z Bogdanem Tuszyńskim napisał po hokejowych MŚ w 1976 r. w Katowicach pozycję "Hokejowa karuzela", a także "Od A do Z o Mundial 78" traktującą o piłkarskich mistrzostwach świata w Argentynie. Autor monografii jubileuszowej 50-lecia Wisły Kraków, Pięćdziesiąt lat Krynickiego Towarzystwa Hokejowego i 50-lecia Klubu Sportowego Podhale Nowy Targ 1933-1983.
Prezes Okręgowego Związku Kolarskiego w Krakowie, kierownik sekcji hokejowej Cracovii, ojciec Antoniego - hokeisty "Pasów",  dumny dziadek Moniki, w barwach Wisły reprezentantki kraju, wielokrotnej medalistki mistrzostw Polski w gimnastyce trenującej pod kierunkiem mamy Marioli Frandofert.
Relacjonował wydarzenia z olimpiad, mistrzostw świata w piłce nożnej i hokeju oraz "Wyścigu Pokoju".
Członek Komisji ds. Medialnych i PR Małopolskiego Związku Piłki Nożnej.
Był członkiem Szarych Szeregów w Kielcach.
(ag)
Zbigniewa Ringera widuję okazjonalnie, od czasu do czasu. Kazia Przeździeckiego oglądam niemal w każdą niedzielę, podczas transmisji mszy św. w łagiewnickim sanktuarium. Najbliżej mi jednak do JANA FRANDOFERTA. Ledwie kwadrans spacerem z Zakrzówka w okolice Matecznego. No i przez wiele lat przynależność do tych samych barw klubowych. W „Tempie” - na Wielopolu, przy Warneńczyka i Al. Pokoju spędziliśmy szmat czasu. Choć Janek oczywiście zdecydowanie dłużej stał na pokładzie. Ringer, Przeździecki i Frandofert… Wszyscy urodzeni pod koniec lat 20. ubiegłego wieku. Nie da się ukryć, że trochę lat zdążyło upłynąć. Nieźle powiedziane, trochę…
Pójściu na spotkanie w ogóle nie towarzyszyła trema. Janek dawno temu przełamał pokoleniowe lody, jesteśmy na „ty”. Do tego dochodzi z mej strony wdzięczność, ta kojarzona z dziennikarskim „pierwszym razem”. Ze starszeństwa Janka wynikała koleżeńska życzliwość, doświadczyłem jej w służbowym debiucie. Przyszło pojechać do Zabrza, na Roosevelta Widzew składał wizytę Górnikowi. W afekcie zapomniałem na stadionie podbić blankiet delegacyjny. Pal sześć, zdecydowanie ważniejszy był wydźwięk recenzji ze strony kierownika działu piłkarskiego. Frandofert poprosił mnie do swojego pokoju i od razu zeznał: - nie mam, panie kolego, zastrzeżeń do sprawozdania. Dobrze, iż znalazło się w nim miejsce na pucharowy kontekst, rewanż widzewiaków z Manchesterem United. Niech się pan stara jak najczęściej wychodzić w sprawozdaniach poza sam mecz - usłyszałem podpowiedź dla adepta bezcenną.
Sam Janek, z urodzenia kielczanin, po wstępnych przymiarkach do dziennikarki w „Życiu Radomskim” i „Słowie Ludu”, mógł dziękować losowi, że zesłał mu łaskawych ciceronów po przenosinach do Krakowa. Zaczął od „Gazety Krakowskiej”, której szefował Arnold Mostowicz. Człowiek wszechstronnych zainteresowań, z wykształcenia lekarz, ale i pisarz oraz tłumacz. Mostowicz nie stronił od sportu, a na dodatek grywał w tenisa. Frandofert też. Mostowicz nie tylko z tego powodu polubił młodego podopiecznego, u wszystkich cenił fachowość.
W przypadku Janka było o nią o tyle łatwiej, że znał sport z autopsji. Był lekkoatletą, koszykarzem, hokeistą na lodzie… Lecz nade wszystko bramkarzem, kieleckich drużyn Tęczy i Partyzanta. Tęczy wprawdzie nie udało się awansować do nowo tworzonej I ligi (dziś ekstraklasy), ale i tak wywinęła niezłą woltę, gdy w sensacyjnych okolicznościach odprawiła z kwitkiem Wartę Poznań. Ta wkrótce, w tymże 1947 roku, sięgnęła po tytuł… Między słupkami miał Frandofert od kogo się uczyć. Bohaterem zwycięskich meczów z Wartą oraz Garbarnią (też 2-1) był Tadeusz Ksel, znoszony przez publikę na rękach do szatni.
Po „GK” Janek przeniósł się do „Echa Krakowa”. I to był mariaż na niemal dwie dekady. Red. nacz. szalenie popularnej pod Wawelem popołudniówki była akurat kobieta, Teresa Stanisławska. Frandofert robił błyskawiczną karierę, choć grzecznie zrezygnował z oferowanej mu funkcji kierownika działu sportowego. Z zasad dobrego wychowania wynikało, że wystarczy być zastępcą. Inna propozycja wiązała się z egzotyczną wyprawą za Chiński Mur, dokąd udawała się Garbarnia. Mimo starań dyr. Józefa Mokrzyńskiego tournee nie towarzyszył żaden specjalny wysłannik prasowy. Natomiast ze słowa stała się ciałem regularna obsługa przez „Echo” krakowskich wydarzeń sportowych dla potrzeb „Przeglądu Sportowego”. Było to, zresztą wieloletnie, spełnienie postulatu znanego dziennikarza „PS”, Grzegorza Aleksandrowicza.
Janek trafił do „Tempa” pod koniec długiego kierowania redakcją przez Jana Rottera. Mimo ciężkiej choroby czuło się klasę doskonałego, wielce zasłużonego dziennikarza. Idealnie wyczuwał puls wydarzeń, inspirował, wyznaczał kierunki - jeszcze dziś nie kryje Frandofert wysokiego uznania dla kompetencji pryncypała, którego najpierw zastąpił Edward Gretschel, a po nim Ryszard Niemiec. W latach 80. Frandofert przeszedł na kilka sezonów do „Dziennika Polskiego”, by ponownie zawitać w progach „Tempa”. W nim pracował jeszcze w pierwszych latach XXI wieku.
Bywało całkiem często, że teksty podpisywał skrótem (JAF). Więc z czego odczuwa JAF największą satysfakcję zawodową? Bodaj w 1957 okazał się absolutnym pionierem poznawania tajników hokeja zawodowego. Był to temat dla polskich mediów kompletnie dziewiczy, określany wyłącznie poziomem niekiedy wybujałej, wyobraźni. Frandofert miał za Wielką Wodą znacznie starszego brata, Zygmunta, który posiadał dostęp do źródeł pod tytułem „NHL”.
Grubo później nastał dzień prawdy na Wembley. Bój „Lwów Albionu” z „Biało-czerwonymi”. Konfrontacja Alfa Ramseya z Kazimierzem Górskim. Dziewięćdziesiąt minut nieustannych emocji, których narastanie trwało aż do końcowego gwizdka Vitala Loraux. Najpierw Jan Domarski, w odpowiedzi Allan Clarke, wreszcie 1-1… Frandofert wpadł na tytułowy pomysł, który z pozoru wydawał się niedorzeczny. Ale tylko z pozoru, bo przecież w istocie był to dla Polski „Zwycięski remis”, otwierający wymarzoną przez pokolenia drogę na mundial. Jakby przy okazji, portfel redaktora został zasilony konkretnym zastrzykiem. Coś w wysokości 300 funtów, stanowiących konkursową nagrodę za jakość materiałów prosto z legendarnego stadionu.
Ale nie zawsze było OK. Zwłaszcza w 1978 roku, kiedy szybkimi krokami zbliżał się argentyński mundial. Dla każdego reportera taki wyjazd to nie lada gratka. Janek, pewny swego miejsca na liście wyjazdowej i ostateczności listy akredytacyjnej, już czynił w wyobraźni ekskursje do Buenos Aires, Rosario, Cordoby, Mendozy… Za wcześnie, zbyt pochopnie. Okazało się bowiem, że listę poddano tzw. weryfikacji, po której Frandofert nagle wypadł z obiegu. Kto to zrobił? Janek do dziś jest przekonany o maczaniu palców w parszywej sprawie przez selekcjonera Jacka Gmocha, którego kilkakrotnie skrytykował na łamach. Na odkręcenie sprawy nie było szans, za sznurki pociągał wysokiej rangi aparatczyk partyjny, Zdzisław Żandarowski, z którym Gmoch był ponoć za pan brat. Trzeba było czekać cztery lata, wyjazdu Frandoferta na mundial do Hiszpanii już nikt nie skasował.
Praca dziennikarza w starych czasach wymagała uniwersalizmu, czytelnik żył nie tylko futbolem. Jedną z ulubionych dyscyplin Janka było (i zapewne jest) kolarstwo, długo był prezesem krakowskiej agendy PZKol. Majowe etapy z Wyścigiem Pokoju należały do rytuału, takich sesji było bodaj 19. I chyba tylko legendarny Zygmunt „Zyzio” Weiss z „Przeglądu Sportowego” mógł się poszczycić jeszcze bogatszym stażem. Co najbardziej utkwiło w pamięci Janka? Szurkowskim i Szozdom trzeba wiecznie bić pokłony, ale ogromny urok także miał triumf Stanisława Królaka w 1956. Romantyczne chwile, opisy trudów wspinaczki kolarzy na wzgórze Meerane, czar zawieranych znajomości, m.in. z Włodzimierzem Gołębiewskim z „Trybuny Ludu”, jednej z trzech patronów WP…
Hokej na lodzie też nie znosił próżni. W wymiarze lokalnym, gdy „Echo Krakowa” rozwijało akcję „lodowisko na każdym podwórku i w każdej wsi”, ale i międzynarodowym, zwłaszcza podczas mistrzostw świata. Te najbardziej pamiętne, w Katowicach ’76, oczywiście kojarzą się z mega sensacją, pokonaniem radzieckiej „sbornej” 6-4. Frandofert mógł to nie tylko opisać, ale znaleźć się w samym środku wydarzeń. Akurat on był szefem biura prasowego, które działało sprawnie, bez najmniejszej usterki. I nie miało żadnego wpływu, że na 21 sekund przed końcową syreną meczu z RFN podopiecznym Józefa Kurka przytrafi się awaria nie do naprawienia.
Sport opiera się na szybkości, praca dziennikarza w gazecie też. Wedle ponagleń, że „już zamykamy numer, bo jak nie to spóźnienie murowane”… Z początkiem lat 80. odbierałem telefoniczną relację Janka z Chorzowa, gdzie Polska przegrała z RFN 0-2. Sprawozdanie szło zaraz po końcowym gwizdku, a vista. JAF, zresztą nie tylko wtedy, zagrał zdecydowanie lepiej od naszych piłkarzy. Relację można było od razu zesłać do druku, bez zmiany choćby przecinka. Nie da się ukryć, cholernie zazdrościłem…
Tak samo, jak możliwości poznania przez Janka największych person odległych epok. Choćby Henryka Reymana, postaci najszlachetniejszej spośród szlachetnych. To pułkownik Reyman decydował o składzie polskiej reprezentacji, która w październiku 1957 pokonała ZSRR na Śląskim 2-1. Jak wiadomo, Gerard Cieślik dwukrotnie pokonał Lwa Jaszyna. Frandofert, który skuterem lambretta woził Reymana do Chorzowa, do tej pory uważa to zwycięstwo za jeden z największych sukcesów polskiego sportu. Równocześnie, bez zbytecznego patosu, mierzonego również w kategoriach patriotycznych. A Janek, tak był wychowany w domu, do patriotyzmu przykłada ogromne znaczenie. To sprawa najważniejsza.
Futbolowi z naszego miasta kibicuje do tej pory. Całkowicie zgadza się z tezą, że nie ma mocnej Cracovii bez mocnej Wisły i odwrotnie. Lubi Garbarnię, zwłaszcza asów dawnych lat z Ludwinowa, z którymi okazjonalnie spotkał się niedawno. Zresztą sport jak kochał kiedyś tak kocha teraz. Najważniejszym meblem w mieszkaniu jest telewizor, który chodzi na okrągło. A ruch idzie po kanałach sportowych, których pełną ofertę wykupił Janek od jednej z kablówek i ani myśli zmieniać ten układ.
To równie atrakcyjne jak układ ćwiczeń, które z dużym powodzeniem wykonywała gimnastyczka Monika Frandofert, należąca do ścisłej czołówki krajowej. Akurat córka byłego hokeisty Cracovii - Antoniego Frandoferta i wnuczka Janka Frandoferta, który ze sportu nie wyleczy się nigdy.
JERZY CIERPIATKA ("Futbol Małopolski")
PS.
Powyższy tekst został opublikowany na łamach miesięcznika „Futbol Małopolski” na wiosnę tego roku, a ledwie po kilku miesiącach trzeba dokonać kilku uaktualnień. Niestety o charakterze funeralnym, dziennikarski posterunek niedawno opuścili Edward Gretschel i Zbigniew Ringer. Teraz nadeszła wiadomość, że dołączył do Nich Jan Frandofert…
mzpnkrakow.pl
}}


[[Kategoria:Działacze|Frandofert Jan]]
[[Kategoria:Działacze|Frandofert Jan]]

Wersja z 19:14, 17 sty 2021

Jan Frandofert

Informacje ogólne
Imię i nazwisko Jan Frandofert
Urodzony(a) 16 listopada 1928, Kielce
Zmarły 8 grudnia 2020, Kraków


Jan Frandofert, działacz Cracovii. Uprawiał kolarstwo, koszykówkę, piłkę nożną i lekką atletykę, będąc zawodnikiem kieleckich klubów, Gwardii, Spójni i Tęczy. W czasie drugiej wojny światowej był członkiem Szarych Szeregów. W latach 1949-55 był dziennikarzem sportowym kieleckiego Słowa Ludu i Życia Radomskiego. Potem wyjechał do Krakowa, gdzie pracował w Tempie, Przekroju, Gazecie Krakowskiej, Dzienniku Polskim i Echu Krakowa. Był autorem i współautorem kilku książek sportowych, między innymi "Hokejowej karuzeli", którą napisał ze znakomitym dziennikarzem Polskiego Radia, również już nieżyjącym Bogdanem Tuszyńskim.

Był również działaczem hokeja, piłki nożnej i kolarstwa, jego pomysłem jest organizowane w Krakowie do dziś kolarskie „Kryterium o Złoty Pierścień Krakowa”. Był inicjatorem budowy lodowisk na terenie całego Krakowa.

Jego syn Antoni był hokeistą Cracovii, a wnuczka Monika - gimnastyczką Wisły Kraków, wielokrotną medalistką mistrzostw Polski. Informacja o śmierci: [1]

Informacja o śmierci Frandoferta w Sportowym Tempie

"Nie żyje redaktor Jan Frandofert" -
Sportowe Tempo

Nie żyje redaktor Jan Frandofert

Był koszykarzem i lekkoatletą w Teczy/Spójni/Gwardii Kielce, a później bramkarzem w Błękitnych Kielce. Po przeprowadzce do Krakowa od połowy lat 50. dziennikarz „Gazety Krakowskiej”, „Echa Krakowa”, „Przekroju”, „Dziennika Polskiego” i „Tempa”.

Autor wielu książek o tematyce sportowej. Z Bogdanem Tuszyńskim napisał po hokejowych MŚ w 1976 r. w Katowicach pozycję "Hokejowa karuzela", a także "Od A do Z o Mundial 78" traktującą o piłkarskich mistrzostwach świata w Argentynie. Autor monografii jubileuszowej 50-lecia Wisły Kraków, Pięćdziesiąt lat Krynickiego Towarzystwa Hokejowego i 50-lecia Klubu Sportowego Podhale Nowy Targ 1933-1983.

Prezes Okręgowego Związku Kolarskiego w Krakowie, kierownik sekcji hokejowej Cracovii, ojciec Antoniego - hokeisty "Pasów", dumny dziadek Moniki, w barwach Wisły reprezentantki kraju, wielokrotnej medalistki mistrzostw Polski w gimnastyce trenującej pod kierunkiem mamy Marioli Frandofert.

Relacjonował wydarzenia z olimpiad, mistrzostw świata w piłce nożnej i hokeju oraz "Wyścigu Pokoju".

Członek Komisji ds. Medialnych i PR Małopolskiego Związku Piłki Nożnej.

Był członkiem Szarych Szeregów w Kielcach.

(ag)

Zbigniewa Ringera widuję okazjonalnie, od czasu do czasu. Kazia Przeździeckiego oglądam niemal w każdą niedzielę, podczas transmisji mszy św. w łagiewnickim sanktuarium. Najbliżej mi jednak do JANA FRANDOFERTA. Ledwie kwadrans spacerem z Zakrzówka w okolice Matecznego. No i przez wiele lat przynależność do tych samych barw klubowych. W „Tempie” - na Wielopolu, przy Warneńczyka i Al. Pokoju spędziliśmy szmat czasu. Choć Janek oczywiście zdecydowanie dłużej stał na pokładzie. Ringer, Przeździecki i Frandofert… Wszyscy urodzeni pod koniec lat 20. ubiegłego wieku. Nie da się ukryć, że trochę lat zdążyło upłynąć. Nieźle powiedziane, trochę…

Pójściu na spotkanie w ogóle nie towarzyszyła trema. Janek dawno temu przełamał pokoleniowe lody, jesteśmy na „ty”. Do tego dochodzi z mej strony wdzięczność, ta kojarzona z dziennikarskim „pierwszym razem”. Ze starszeństwa Janka wynikała koleżeńska życzliwość, doświadczyłem jej w służbowym debiucie. Przyszło pojechać do Zabrza, na Roosevelta Widzew składał wizytę Górnikowi. W afekcie zapomniałem na stadionie podbić blankiet delegacyjny. Pal sześć, zdecydowanie ważniejszy był wydźwięk recenzji ze strony kierownika działu piłkarskiego. Frandofert poprosił mnie do swojego pokoju i od razu zeznał: - nie mam, panie kolego, zastrzeżeń do sprawozdania. Dobrze, iż znalazło się w nim miejsce na pucharowy kontekst, rewanż widzewiaków z Manchesterem United. Niech się pan stara jak najczęściej wychodzić w sprawozdaniach poza sam mecz - usłyszałem podpowiedź dla adepta bezcenną.

Sam Janek, z urodzenia kielczanin, po wstępnych przymiarkach do dziennikarki w „Życiu Radomskim” i „Słowie Ludu”, mógł dziękować losowi, że zesłał mu łaskawych ciceronów po przenosinach do Krakowa. Zaczął od „Gazety Krakowskiej”, której szefował Arnold Mostowicz. Człowiek wszechstronnych zainteresowań, z wykształcenia lekarz, ale i pisarz oraz tłumacz. Mostowicz nie stronił od sportu, a na dodatek grywał w tenisa. Frandofert też. Mostowicz nie tylko z tego powodu polubił młodego podopiecznego, u wszystkich cenił fachowość.

W przypadku Janka było o nią o tyle łatwiej, że znał sport z autopsji. Był lekkoatletą, koszykarzem, hokeistą na lodzie… Lecz nade wszystko bramkarzem, kieleckich drużyn Tęczy i Partyzanta. Tęczy wprawdzie nie udało się awansować do nowo tworzonej I ligi (dziś ekstraklasy), ale i tak wywinęła niezłą woltę, gdy w sensacyjnych okolicznościach odprawiła z kwitkiem Wartę Poznań. Ta wkrótce, w tymże 1947 roku, sięgnęła po tytuł… Między słupkami miał Frandofert od kogo się uczyć. Bohaterem zwycięskich meczów z Wartą oraz Garbarnią (też 2-1) był Tadeusz Ksel, znoszony przez publikę na rękach do szatni.

Po „GK” Janek przeniósł się do „Echa Krakowa”. I to był mariaż na niemal dwie dekady. Red. nacz. szalenie popularnej pod Wawelem popołudniówki była akurat kobieta, Teresa Stanisławska. Frandofert robił błyskawiczną karierę, choć grzecznie zrezygnował z oferowanej mu funkcji kierownika działu sportowego. Z zasad dobrego wychowania wynikało, że wystarczy być zastępcą. Inna propozycja wiązała się z egzotyczną wyprawą za Chiński Mur, dokąd udawała się Garbarnia. Mimo starań dyr. Józefa Mokrzyńskiego tournee nie towarzyszył żaden specjalny wysłannik prasowy. Natomiast ze słowa stała się ciałem regularna obsługa przez „Echo” krakowskich wydarzeń sportowych dla potrzeb „Przeglądu Sportowego”. Było to, zresztą wieloletnie, spełnienie postulatu znanego dziennikarza „PS”, Grzegorza Aleksandrowicza.

Janek trafił do „Tempa” pod koniec długiego kierowania redakcją przez Jana Rottera. Mimo ciężkiej choroby czuło się klasę doskonałego, wielce zasłużonego dziennikarza. Idealnie wyczuwał puls wydarzeń, inspirował, wyznaczał kierunki - jeszcze dziś nie kryje Frandofert wysokiego uznania dla kompetencji pryncypała, którego najpierw zastąpił Edward Gretschel, a po nim Ryszard Niemiec. W latach 80. Frandofert przeszedł na kilka sezonów do „Dziennika Polskiego”, by ponownie zawitać w progach „Tempa”. W nim pracował jeszcze w pierwszych latach XXI wieku.

Bywało całkiem często, że teksty podpisywał skrótem (JAF). Więc z czego odczuwa JAF największą satysfakcję zawodową? Bodaj w 1957 okazał się absolutnym pionierem poznawania tajników hokeja zawodowego. Był to temat dla polskich mediów kompletnie dziewiczy, określany wyłącznie poziomem niekiedy wybujałej, wyobraźni. Frandofert miał za Wielką Wodą znacznie starszego brata, Zygmunta, który posiadał dostęp do źródeł pod tytułem „NHL”.

Grubo później nastał dzień prawdy na Wembley. Bój „Lwów Albionu” z „Biało-czerwonymi”. Konfrontacja Alfa Ramseya z Kazimierzem Górskim. Dziewięćdziesiąt minut nieustannych emocji, których narastanie trwało aż do końcowego gwizdka Vitala Loraux. Najpierw Jan Domarski, w odpowiedzi Allan Clarke, wreszcie 1-1… Frandofert wpadł na tytułowy pomysł, który z pozoru wydawał się niedorzeczny. Ale tylko z pozoru, bo przecież w istocie był to dla Polski „Zwycięski remis”, otwierający wymarzoną przez pokolenia drogę na mundial. Jakby przy okazji, portfel redaktora został zasilony konkretnym zastrzykiem. Coś w wysokości 300 funtów, stanowiących konkursową nagrodę za jakość materiałów prosto z legendarnego stadionu.

Ale nie zawsze było OK. Zwłaszcza w 1978 roku, kiedy szybkimi krokami zbliżał się argentyński mundial. Dla każdego reportera taki wyjazd to nie lada gratka. Janek, pewny swego miejsca na liście wyjazdowej i ostateczności listy akredytacyjnej, już czynił w wyobraźni ekskursje do Buenos Aires, Rosario, Cordoby, Mendozy… Za wcześnie, zbyt pochopnie. Okazało się bowiem, że listę poddano tzw. weryfikacji, po której Frandofert nagle wypadł z obiegu. Kto to zrobił? Janek do dziś jest przekonany o maczaniu palców w parszywej sprawie przez selekcjonera Jacka Gmocha, którego kilkakrotnie skrytykował na łamach. Na odkręcenie sprawy nie było szans, za sznurki pociągał wysokiej rangi aparatczyk partyjny, Zdzisław Żandarowski, z którym Gmoch był ponoć za pan brat. Trzeba było czekać cztery lata, wyjazdu Frandoferta na mundial do Hiszpanii już nikt nie skasował.

Praca dziennikarza w starych czasach wymagała uniwersalizmu, czytelnik żył nie tylko futbolem. Jedną z ulubionych dyscyplin Janka było (i zapewne jest) kolarstwo, długo był prezesem krakowskiej agendy PZKol. Majowe etapy z Wyścigiem Pokoju należały do rytuału, takich sesji było bodaj 19. I chyba tylko legendarny Zygmunt „Zyzio” Weiss z „Przeglądu Sportowego” mógł się poszczycić jeszcze bogatszym stażem. Co najbardziej utkwiło w pamięci Janka? Szurkowskim i Szozdom trzeba wiecznie bić pokłony, ale ogromny urok także miał triumf Stanisława Królaka w 1956. Romantyczne chwile, opisy trudów wspinaczki kolarzy na wzgórze Meerane, czar zawieranych znajomości, m.in. z Włodzimierzem Gołębiewskim z „Trybuny Ludu”, jednej z trzech patronów WP…

Hokej na lodzie też nie znosił próżni. W wymiarze lokalnym, gdy „Echo Krakowa” rozwijało akcję „lodowisko na każdym podwórku i w każdej wsi”, ale i międzynarodowym, zwłaszcza podczas mistrzostw świata. Te najbardziej pamiętne, w Katowicach ’76, oczywiście kojarzą się z mega sensacją, pokonaniem radzieckiej „sbornej” 6-4. Frandofert mógł to nie tylko opisać, ale znaleźć się w samym środku wydarzeń. Akurat on był szefem biura prasowego, które działało sprawnie, bez najmniejszej usterki. I nie miało żadnego wpływu, że na 21 sekund przed końcową syreną meczu z RFN podopiecznym Józefa Kurka przytrafi się awaria nie do naprawienia.

Sport opiera się na szybkości, praca dziennikarza w gazecie też. Wedle ponagleń, że „już zamykamy numer, bo jak nie to spóźnienie murowane”… Z początkiem lat 80. odbierałem telefoniczną relację Janka z Chorzowa, gdzie Polska przegrała z RFN 0-2. Sprawozdanie szło zaraz po końcowym gwizdku, a vista. JAF, zresztą nie tylko wtedy, zagrał zdecydowanie lepiej od naszych piłkarzy. Relację można było od razu zesłać do druku, bez zmiany choćby przecinka. Nie da się ukryć, cholernie zazdrościłem…

Tak samo, jak możliwości poznania przez Janka największych person odległych epok. Choćby Henryka Reymana, postaci najszlachetniejszej spośród szlachetnych. To pułkownik Reyman decydował o składzie polskiej reprezentacji, która w październiku 1957 pokonała ZSRR na Śląskim 2-1. Jak wiadomo, Gerard Cieślik dwukrotnie pokonał Lwa Jaszyna. Frandofert, który skuterem lambretta woził Reymana do Chorzowa, do tej pory uważa to zwycięstwo za jeden z największych sukcesów polskiego sportu. Równocześnie, bez zbytecznego patosu, mierzonego również w kategoriach patriotycznych. A Janek, tak był wychowany w domu, do patriotyzmu przykłada ogromne znaczenie. To sprawa najważniejsza.

Futbolowi z naszego miasta kibicuje do tej pory. Całkowicie zgadza się z tezą, że nie ma mocnej Cracovii bez mocnej Wisły i odwrotnie. Lubi Garbarnię, zwłaszcza asów dawnych lat z Ludwinowa, z którymi okazjonalnie spotkał się niedawno. Zresztą sport jak kochał kiedyś tak kocha teraz. Najważniejszym meblem w mieszkaniu jest telewizor, który chodzi na okrągło. A ruch idzie po kanałach sportowych, których pełną ofertę wykupił Janek od jednej z kablówek i ani myśli zmieniać ten układ.

To równie atrakcyjne jak układ ćwiczeń, które z dużym powodzeniem wykonywała gimnastyczka Monika Frandofert, należąca do ścisłej czołówki krajowej. Akurat córka byłego hokeisty Cracovii - Antoniego Frandoferta i wnuczka Janka Frandoferta, który ze sportu nie wyleczy się nigdy.

JERZY CIERPIATKA ("Futbol Małopolski")

PS.

Powyższy tekst został opublikowany na łamach miesięcznika „Futbol Małopolski” na wiosnę tego roku, a ledwie po kilku miesiącach trzeba dokonać kilku uaktualnień. Niestety o charakterze funeralnym, dziennikarski posterunek niedawno opuścili Edward Gretschel i Zbigniew Ringer. Teraz nadeszła wiadomość, że dołączył do Nich Jan Frandofert…

mzpnkrakow.pl
Źródło: Sportowe Tempo 9 grudnia 2020 [2]