Jan Magiera: Różnice pomiędzy wersjami

Z WikiPasy.pl - Encyklopedia KS Cracovia
Przejdź do nawigacji Przejdź do wyszukiwania
Linia 19: Linia 19:


Był zawodnikiem Cracovii w latach 1936-1971.  Dwukrotny zdobył mistrzostwo Polski w 1966 i 1970, wielokrotny reprezentant kraju. Uczestniczył dwukrotnie w Igrzyskach Olimpijskich w Tokio (1964) oraz w Meksyku (1968). Uczestniczył wielokrotnie w mistrzostwach Świata i Wyścigu Pokoju gdzie dwukrotnie w 1966 i 1967 stawał na trzecim stopniu podium.
Był zawodnikiem Cracovii w latach 1936-1971.  Dwukrotny zdobył mistrzostwo Polski w 1966 i 1970, wielokrotny reprezentant kraju. Uczestniczył dwukrotnie w Igrzyskach Olimpijskich w Tokio (1964) oraz w Meksyku (1968). Uczestniczył wielokrotnie w mistrzostwach Świata i Wyścigu Pokoju gdzie dwukrotnie w 1966 i 1967 stawał na trzecim stopniu podium.
===Mistrz toru i "czasówek"===
{{Artykul
|        Typ_artykulu = Opis meczu
|  Tytul_wydawnictwa = Dziennik Polski
|              Numer =
|            Wydanie =
|              Dzien = 9
|            Miesiac = 3
|                Rok = 2012
|                Link = [https://dziennikpolski24.pl/mistrz-toru-i-czasowek/ar/3124774]
|                Skan =
|      Tytul_artykulu =
|              Autor = JERZY FILIPIUK
|              Tresc =
W latach 60. ubiegłego wieku był najpopularniejszym polskim kolarzem. Po nim miano to przejęli Ryszard Szurkowski i Stanisław Szozda, którzy rządzili peletonem w Wyścigu Pokoju w następnej dekadzie.
Jan Magiera podczas jednego z występów na torze i jako szczęśliwy emeryt, który od czasu do czasu urządza sobie rowerowe przejażdżki
(Nie)zapomniane postaci krakowskiego sportu: JAN MAGIERA (Cracovia) - kolarstwo
Był znakomitym kolarzem torowym i szosowym, specjalistą od jazdy na czas, w latach 1963-1972 zawodnikiem Cracovii.
Jan Magiera urodził się w 1938 roku w Jelnej koło Nowego Sącza. Był jednym z dziesięciorga dzieci Marii i Wojciecha. Spośród rodzeństwa z wyczynowym sportem miał do czynienia tylko jego młodszy brat Adam, który krótko był kolarzem Orła Łódź.
Jako młody chłopak jeździł czeskim rowerem, tzw. eską. Ścigał się z kolegami, najczęściej z nimi wygrywając. W rodzinnych stronach nie było sekcji kolarskiej, trafił do niej dopiero, gdy znalazł się w jednostce lotniczej w Radomiu. W Lotniczym KS Czarni zaczął regularne treningi.
Po odbyciu służby wojskowej przeniósł się do Broni Radom, gdzie uprawiano kolarstwo torowe. Szybko okazał się specjalistą na torze. Podczas mistrzostw Polski w 1961 roku zdobył trzy medale: złoty na 4 km na dochodzenie drużynowo, srebrny na 4 km na dochodzenie indywidualnie i brązowy w tandemie. Pięknie zapowiadającą się karierę przerwała kraksa na torze. Był mocno poturbowany, pauzował przez wiele miesięcy.
Miał bliżej do domu
W 1963 roku przeszedł do Cracovii. - Ściągnął mnie trener Józef Kupczak, z Krakowa miałem bliżej do domu - wspomina. W krakowskim klubie jeszcze przez pewien czas ścigał się na torze, ale zaczął się specjalizować w jeździe na szosie. - Tor konieczny jest do pracy szosowca nad szybkością - podkreśla. Na jej efekty długo nie czekał. Jeszcze w tym samym roku zajął drugie miejsce w Małopolskim Wyścigu Górskim. Potem wraz z synem trenera Ryszardem Kupczakiem ustanowił rekord Polski w tandemie na 1 km (bił rekordy także na 4, 5 i 10 km).
- Trener Kupczak uczył nas, że sportowiec musi mieć w sobie pokorę, wiedzieć, że dziś jest znanym zawodnikiem, a potem staje się zwykłym zjadaczem chleba. W sekcji Cracovii działał także między innymi Seweryn Ratajczak, wielki człowiek i przyjaciel, który poświęcał się w pracy na rzecz kolarstwa - mówi.
Już w 1964 roku w MP na torze sięgnął po brąz na 1 km ze startu zatrzymanego i 4 km na dochodzenie. Coraz lepiej czuł się także na szosie. W Tour de Pologne był trzeci (wygrał dwie "czasówki"). - Samo dobre przygotowanie nie wystarcza, potrzebne jest jeszcze doświadczenie - wyjaśnia. Właśnie tego doświadczenia zabrakło jemu i jego kolegom podczas MŚ w Chamonix. Indywidualnie był 27., a drużynowo 8. - Byłem zaszczycony, że mogłem zadebiutować w takiej imprezie. W "drużynówce" nie osiągnęliśmy jednak tego, na co było nas stać - zaznacza.
Merckx był przed nim
Tego samego roku zaliczył w Tokio olimpijski debiut. Indywidualnie był 73. (słynny potem Belg Eddy Merckx, jeden z najlepszych kolarzy wszech czasów, zajął 12. lokatę), a w drużynie 11. W tej ostatniej obok niego jechali Józef Beker, Andrzej Bławdzin i Rajmund Zieliński. - To była porażka, bo drużynę tworzyli znakomici zawodnicy. Trasa wyścigu wynosiła nie 100, ale aż około 110 kilometrów. Część zawodników nie wytrzymała kondycyjnie. A stać nas było na czwarte miejsce - nie kryje rozgoryczenia.
W swojej kolekcji ma dziewięć medali MP - po trzy każdego koloru. Oprócz wspomnianych: złote w wyścigu indywidualnym na szosie w 1966 roku i w jeździe na czas w 1970 roku oraz srebrne na 4 km na dochodzenie w 1966 roku i w "czasówce" w 1971 roku. Miał pecha, że MP w jeździe na czas zaczęto rozgrywać dopiero w latach 70. Właśnie jedyny triumf w "czasówce" w MP ceni jako największe osiągnięcie w karierze. - Bo w tym okresie było wiele dobrych zawodników - wyjaśnia.
W kolejnych startach w Tour de Pologne był drugi w 1966 i dziesiąty w 1969 roku (wygrał w nich po jednej "czasówce").
W MŚ startował łącznie pięć razy. O debiucie już wspomnieliśmy. W 1965 roku w San Sebastian był siódmy indywidualnie na 4 km na dochodzenie, a w 1966 roku we Frankfurcie nad Menem 15. indywidualnie i 11. drużynowo w tej samej konkurencji oraz w Nuerburgu 10. w drużynowym wyścigu szosowym na 100 km. W tej ostatniej konkurencji startował też w MŚ w 1967 roku w Heerlen (Holandia) i w 1969 roku w Brnie, zajmując z kolegami odpowiednio siódme i czwarte miejsce. - Do medalu zabrakło nam ośmiu sekund - wspomina ostatni start w kolarskim mundialu.
Drugi występ olimpijski zaliczył w 1968 roku w Meksyku, gdzie razem z Bławdzinem, Marianem Kegelem i Zenonem Czechowskim zajął szóste miejsce. - Na tyle było nas stać. Nie czuliśmy się najlepiej, była duża wilgotność, bardzo duszno.
Startował w wielu innych imprezach, nie tylko w Europie. W lecie 1965 roku pojechał w wyścigu dookoła Kanady. - Na początku imprezy wycofało się dwóch naszych zawodników. Dlatego nie mieliśmy większych szans na odniesienie sukcesu, ale zdobywaliśmy doświadczenie, bo przejechaliśmy wiele kilometrów - mówi.
Największą sławę przyniosły mu starty w Wyścigu Pokoju. Była to w tamtych czasach największa amatorska impreza kolarska na świecie, organizowana od 1952 roku w trzech krajach: Polsce, Czechosłowacji i NRD (wcześniej przez 5 lat tylko w dwóch pierwszych). W naszym kraju cieszyła się ogromną popularnością, gromadziła na trasach tysiące kibiców, a przy radioodbiornikach i telewizorach setki tysięcy słuchaczy i telewidzów. Do połowy lat 60. Polacy największe sukcesy odnieśli w 1948 roku (triumf drużynowy) i 1956 (indywidualne zwycięstwo Stanisława Królika).
Wygrał trzy "czasówki"
W Wyścigu Pokoju wystąpił pięć razy - w latach 1965-1969. W pierwszych dwóch startach indywidualnie zajmował 12. i 36. miejsce, a drużynowo dwukrotnie drugie (za ZSRR). W swym debiucie w WP kilka razy był w czołówce etapów. Marzył o wygraniu trudnego, górskiego etapu z Tatrzańskiej Łomnicy do Krakowa. Inicjował ucieczki, odpierał ataki rywali, ale na mecie zajął "tylko" trzecią lokatę, za Jurijem Mielichowem (ZSSR) i Klausem Amplerem (NRD). - Padał wtedy deszcz. Przed wjazdem na stadion Wisły, od strony Błoń, były tory tramwajowe. Zawahałem się na chwilę, a moi rywale zaryzykowali i wyprzedzili mnie - przyznaje. Rok później wygrał ostatni etap - odbywającą się w okropnych warunkach atmosferycznych "czasówkę" do Berlina, dzięki czemu Polacy odrobili duże straty do ekipy ZSRR, minimalnie przegrywając z nią w klasyfikacji drużynowej.
W dwóch kolejnych WP dwukrotnie był trzeci indywidualnie i pierwszy drużynowo. Jednym z jego popisowych występów było zwycięstwo w "czasówce" podczas przedostatniego etapu w 1968 roku z Puław do Radomia. 49 km przejechał z przeciętną prędkością 41,437 km/godz (świetnie pojechali także Bławdzin, Czechowski oraz Zygmunt Hanusik, dzięki czemu nasza drużyna uzyskała czas lepszy od kolarzy NRD aż o 7 minut i 15 sekund). Na stadionie w Warszawie witały go transparenty z napisem: "Janek Magiera Polskę rozwesela".
W swym ostatnim starcie w WP indywidualnie był 16., a drużynowo trzeci. W kończącej wyścig "czasówce" do Berlina był drugi (wcześniej wygrał jazdę na czas z Zielonej Góry do Świebodzina). Zwyciężył o... sekundę triumfator całej imprezy, Francuz Jean-Pierre Danguillaume, a trzeci był, z równie minimalną stratą do Polaka, zwycięzca WP sprzed roku, Axel Peschel (NRD).
Z sentymentem wspomina swe starty: - Jeździłem bardzo dobrze na czas i w miarę dobrze w górach. Gorzej było z finiszem. Wtedy etapy kończyły się na stadionach, przegrywałem ze sprinterami. Dlaczego byłem bardzo dobry w "czasówkach"? Talent to tylko 5 procent tego, co się składa na wynik. Reszta to praca, praca, praca... Jazda na czas to walka z samym sobą. Trzeba mieć do tego cierpliwość, trzeba umieć panować nad sobą. Sprinterzy nie potrafią utrzymać jednakowego rytmu jazdy przez wiele kilometrów. Doping w tamtych czasach? Bywało, że rywale podawali nam napoje, gdy ich nam zabrakło w bidonach, ale nigdy nie chcieli tego robić kolarze z ZSRR i NRD. Na wyścigach zdarzały się różne sytuacje. Kiedyś jeden z kibiców trzymał butelkę. Gdy się z wychylił, zahaczyłem o nią głową i przyjechałem na metę zakrwawiony. Nagrody? Za trzecie miejsce w Wyścigu Pokoju dostałem najpierw motorower simson, a potem aparat fotograficzny.
Pochwalił go Anquetil
W Algierze podczas Tour de L'Avenir po wygraniu "czasówki" pogratulował mu jeden z największych kolarzy wszech czasów, m.in. 5-krotny zwycięzca Tour de France, Jacques Anquetil. - Zawodowcy jechali po nas, na innych, dłuższych trasach, ale spotykaliśmy się w hotelu na kolacjach. Francuz powiedział mi, że jestem znakomitym zawodnikiem w jeździe na czas - wspomina.
Podczas MP w jeździe na czas w 1972 roku zderzył się z innym kolarzem. Efekt? Niedowład prawej ręki, rozbity bark. W wieku 34 lat zakończył zawodniczą karierę. W 1973 roku był asystentem trenera kadry Wojciecha Walkiewicza. Przez kilka lat, do czasu stanu wojennego, pracował jako trener w Stomilu Dębica. Potem w Starcie Nowy Sącz doradzał trenerowi Stanisławowi Ślązakowi (sekcja kolarska w klubie przestała jednak istnieć). Przez kilka lat w Starym Sączu prowadził sklep rowerowy. Dziś wiedzie wraz z żoną Wandą żywot szczęśliwego emeryta w Mostkach koło Starego Sącza. Od czasu do czasu urządza sobie rowerowe przejażdżki.
Stara miłość nie rdzewieje...
}}




[[Kategoria: Kolarze|Magiera, Jan]]
[[Kategoria: Kolarze|Magiera, Jan]]
[[Kategoria: Olimpijczycy|Magiera, Jan]]
[[Kategoria: Olimpijczycy|Magiera, Jan]]

Wersja z 17:16, 27 gru 2020

Jan Magiera

Informacje ogólne
Imię i nazwisko Jan Magiera
Urodzony(a) 30 września 1938, Jelna
Wiek 86 l.

Magiera Jan urodził się w 1938. Kolarz.

Był zawodnikiem Cracovii w latach 1936-1971. Dwukrotny zdobył mistrzostwo Polski w 1966 i 1970, wielokrotny reprezentant kraju. Uczestniczył dwukrotnie w Igrzyskach Olimpijskich w Tokio (1964) oraz w Meksyku (1968). Uczestniczył wielokrotnie w mistrzostwach Świata i Wyścigu Pokoju gdzie dwukrotnie w 1966 i 1967 stawał na trzecim stopniu podium.

Mistrz toru i "czasówek"

Dziennik Polski

W latach 60. ubiegłego wieku był najpopularniejszym polskim kolarzem. Po nim miano to przejęli Ryszard Szurkowski i Stanisław Szozda, którzy rządzili peletonem w Wyścigu Pokoju w następnej dekadzie.

Jan Magiera podczas jednego z występów na torze i jako szczęśliwy emeryt, który od czasu do czasu urządza sobie rowerowe przejażdżki (Nie)zapomniane postaci krakowskiego sportu: JAN MAGIERA (Cracovia) - kolarstwo

Był znakomitym kolarzem torowym i szosowym, specjalistą od jazdy na czas, w latach 1963-1972 zawodnikiem Cracovii.

Jan Magiera urodził się w 1938 roku w Jelnej koło Nowego Sącza. Był jednym z dziesięciorga dzieci Marii i Wojciecha. Spośród rodzeństwa z wyczynowym sportem miał do czynienia tylko jego młodszy brat Adam, który krótko był kolarzem Orła Łódź.

Jako młody chłopak jeździł czeskim rowerem, tzw. eską. Ścigał się z kolegami, najczęściej z nimi wygrywając. W rodzinnych stronach nie było sekcji kolarskiej, trafił do niej dopiero, gdy znalazł się w jednostce lotniczej w Radomiu. W Lotniczym KS Czarni zaczął regularne treningi.

Po odbyciu służby wojskowej przeniósł się do Broni Radom, gdzie uprawiano kolarstwo torowe. Szybko okazał się specjalistą na torze. Podczas mistrzostw Polski w 1961 roku zdobył trzy medale: złoty na 4 km na dochodzenie drużynowo, srebrny na 4 km na dochodzenie indywidualnie i brązowy w tandemie. Pięknie zapowiadającą się karierę przerwała kraksa na torze. Był mocno poturbowany, pauzował przez wiele miesięcy. Miał bliżej do domu

W 1963 roku przeszedł do Cracovii. - Ściągnął mnie trener Józef Kupczak, z Krakowa miałem bliżej do domu - wspomina. W krakowskim klubie jeszcze przez pewien czas ścigał się na torze, ale zaczął się specjalizować w jeździe na szosie. - Tor konieczny jest do pracy szosowca nad szybkością - podkreśla. Na jej efekty długo nie czekał. Jeszcze w tym samym roku zajął drugie miejsce w Małopolskim Wyścigu Górskim. Potem wraz z synem trenera Ryszardem Kupczakiem ustanowił rekord Polski w tandemie na 1 km (bił rekordy także na 4, 5 i 10 km).

- Trener Kupczak uczył nas, że sportowiec musi mieć w sobie pokorę, wiedzieć, że dziś jest znanym zawodnikiem, a potem staje się zwykłym zjadaczem chleba. W sekcji Cracovii działał także między innymi Seweryn Ratajczak, wielki człowiek i przyjaciel, który poświęcał się w pracy na rzecz kolarstwa - mówi.

Już w 1964 roku w MP na torze sięgnął po brąz na 1 km ze startu zatrzymanego i 4 km na dochodzenie. Coraz lepiej czuł się także na szosie. W Tour de Pologne był trzeci (wygrał dwie "czasówki"). - Samo dobre przygotowanie nie wystarcza, potrzebne jest jeszcze doświadczenie - wyjaśnia. Właśnie tego doświadczenia zabrakło jemu i jego kolegom podczas MŚ w Chamonix. Indywidualnie był 27., a drużynowo 8. - Byłem zaszczycony, że mogłem zadebiutować w takiej imprezie. W "drużynówce" nie osiągnęliśmy jednak tego, na co było nas stać - zaznacza. Merckx był przed nim

Tego samego roku zaliczył w Tokio olimpijski debiut. Indywidualnie był 73. (słynny potem Belg Eddy Merckx, jeden z najlepszych kolarzy wszech czasów, zajął 12. lokatę), a w drużynie 11. W tej ostatniej obok niego jechali Józef Beker, Andrzej Bławdzin i Rajmund Zieliński. - To była porażka, bo drużynę tworzyli znakomici zawodnicy. Trasa wyścigu wynosiła nie 100, ale aż około 110 kilometrów. Część zawodników nie wytrzymała kondycyjnie. A stać nas było na czwarte miejsce - nie kryje rozgoryczenia. W swojej kolekcji ma dziewięć medali MP - po trzy każdego koloru. Oprócz wspomnianych: złote w wyścigu indywidualnym na szosie w 1966 roku i w jeździe na czas w 1970 roku oraz srebrne na 4 km na dochodzenie w 1966 roku i w "czasówce" w 1971 roku. Miał pecha, że MP w jeździe na czas zaczęto rozgrywać dopiero w latach 70. Właśnie jedyny triumf w "czasówce" w MP ceni jako największe osiągnięcie w karierze. - Bo w tym okresie było wiele dobrych zawodników - wyjaśnia.

W kolejnych startach w Tour de Pologne był drugi w 1966 i dziesiąty w 1969 roku (wygrał w nich po jednej "czasówce").

W MŚ startował łącznie pięć razy. O debiucie już wspomnieliśmy. W 1965 roku w San Sebastian był siódmy indywidualnie na 4 km na dochodzenie, a w 1966 roku we Frankfurcie nad Menem 15. indywidualnie i 11. drużynowo w tej samej konkurencji oraz w Nuerburgu 10. w drużynowym wyścigu szosowym na 100 km. W tej ostatniej konkurencji startował też w MŚ w 1967 roku w Heerlen (Holandia) i w 1969 roku w Brnie, zajmując z kolegami odpowiednio siódme i czwarte miejsce. - Do medalu zabrakło nam ośmiu sekund - wspomina ostatni start w kolarskim mundialu.

Drugi występ olimpijski zaliczył w 1968 roku w Meksyku, gdzie razem z Bławdzinem, Marianem Kegelem i Zenonem Czechowskim zajął szóste miejsce. - Na tyle było nas stać. Nie czuliśmy się najlepiej, była duża wilgotność, bardzo duszno.

Startował w wielu innych imprezach, nie tylko w Europie. W lecie 1965 roku pojechał w wyścigu dookoła Kanady. - Na początku imprezy wycofało się dwóch naszych zawodników. Dlatego nie mieliśmy większych szans na odniesienie sukcesu, ale zdobywaliśmy doświadczenie, bo przejechaliśmy wiele kilometrów - mówi.

Największą sławę przyniosły mu starty w Wyścigu Pokoju. Była to w tamtych czasach największa amatorska impreza kolarska na świecie, organizowana od 1952 roku w trzech krajach: Polsce, Czechosłowacji i NRD (wcześniej przez 5 lat tylko w dwóch pierwszych). W naszym kraju cieszyła się ogromną popularnością, gromadziła na trasach tysiące kibiców, a przy radioodbiornikach i telewizorach setki tysięcy słuchaczy i telewidzów. Do połowy lat 60. Polacy największe sukcesy odnieśli w 1948 roku (triumf drużynowy) i 1956 (indywidualne zwycięstwo Stanisława Królika).

Wygrał trzy "czasówki"

W Wyścigu Pokoju wystąpił pięć razy - w latach 1965-1969. W pierwszych dwóch startach indywidualnie zajmował 12. i 36. miejsce, a drużynowo dwukrotnie drugie (za ZSRR). W swym debiucie w WP kilka razy był w czołówce etapów. Marzył o wygraniu trudnego, górskiego etapu z Tatrzańskiej Łomnicy do Krakowa. Inicjował ucieczki, odpierał ataki rywali, ale na mecie zajął "tylko" trzecią lokatę, za Jurijem Mielichowem (ZSSR) i Klausem Amplerem (NRD). - Padał wtedy deszcz. Przed wjazdem na stadion Wisły, od strony Błoń, były tory tramwajowe. Zawahałem się na chwilę, a moi rywale zaryzykowali i wyprzedzili mnie - przyznaje. Rok później wygrał ostatni etap - odbywającą się w okropnych warunkach atmosferycznych "czasówkę" do Berlina, dzięki czemu Polacy odrobili duże straty do ekipy ZSRR, minimalnie przegrywając z nią w klasyfikacji drużynowej. W dwóch kolejnych WP dwukrotnie był trzeci indywidualnie i pierwszy drużynowo. Jednym z jego popisowych występów było zwycięstwo w "czasówce" podczas przedostatniego etapu w 1968 roku z Puław do Radomia. 49 km przejechał z przeciętną prędkością 41,437 km/godz (świetnie pojechali także Bławdzin, Czechowski oraz Zygmunt Hanusik, dzięki czemu nasza drużyna uzyskała czas lepszy od kolarzy NRD aż o 7 minut i 15 sekund). Na stadionie w Warszawie witały go transparenty z napisem: "Janek Magiera Polskę rozwesela".

W swym ostatnim starcie w WP indywidualnie był 16., a drużynowo trzeci. W kończącej wyścig "czasówce" do Berlina był drugi (wcześniej wygrał jazdę na czas z Zielonej Góry do Świebodzina). Zwyciężył o... sekundę triumfator całej imprezy, Francuz Jean-Pierre Danguillaume, a trzeci był, z równie minimalną stratą do Polaka, zwycięzca WP sprzed roku, Axel Peschel (NRD).

Z sentymentem wspomina swe starty: - Jeździłem bardzo dobrze na czas i w miarę dobrze w górach. Gorzej było z finiszem. Wtedy etapy kończyły się na stadionach, przegrywałem ze sprinterami. Dlaczego byłem bardzo dobry w "czasówkach"? Talent to tylko 5 procent tego, co się składa na wynik. Reszta to praca, praca, praca... Jazda na czas to walka z samym sobą. Trzeba mieć do tego cierpliwość, trzeba umieć panować nad sobą. Sprinterzy nie potrafią utrzymać jednakowego rytmu jazdy przez wiele kilometrów. Doping w tamtych czasach? Bywało, że rywale podawali nam napoje, gdy ich nam zabrakło w bidonach, ale nigdy nie chcieli tego robić kolarze z ZSRR i NRD. Na wyścigach zdarzały się różne sytuacje. Kiedyś jeden z kibiców trzymał butelkę. Gdy się z wychylił, zahaczyłem o nią głową i przyjechałem na metę zakrwawiony. Nagrody? Za trzecie miejsce w Wyścigu Pokoju dostałem najpierw motorower simson, a potem aparat fotograficzny. Pochwalił go Anquetil

W Algierze podczas Tour de L'Avenir po wygraniu "czasówki" pogratulował mu jeden z największych kolarzy wszech czasów, m.in. 5-krotny zwycięzca Tour de France, Jacques Anquetil. - Zawodowcy jechali po nas, na innych, dłuższych trasach, ale spotykaliśmy się w hotelu na kolacjach. Francuz powiedział mi, że jestem znakomitym zawodnikiem w jeździe na czas - wspomina.

Podczas MP w jeździe na czas w 1972 roku zderzył się z innym kolarzem. Efekt? Niedowład prawej ręki, rozbity bark. W wieku 34 lat zakończył zawodniczą karierę. W 1973 roku był asystentem trenera kadry Wojciecha Walkiewicza. Przez kilka lat, do czasu stanu wojennego, pracował jako trener w Stomilu Dębica. Potem w Starcie Nowy Sącz doradzał trenerowi Stanisławowi Ślązakowi (sekcja kolarska w klubie przestała jednak istnieć). Przez kilka lat w Starym Sączu prowadził sklep rowerowy. Dziś wiedzie wraz z żoną Wandą żywot szczęśliwego emeryta w Mostkach koło Starego Sącza. Od czasu do czasu urządza sobie rowerowe przejażdżki.

Stara miłość nie rdzewieje...
JERZY FILIPIUK
Źródło: Dziennik Polski 9 marca 2012 [1]