Jadwiga Nemetzky-Sttetner: Różnice pomiędzy wersjami
(Nie pokazano 1 pośredniej wersji utworzonej przez tego samego użytkownika) | |||
Linia 17: | Linia 17: | ||
}} | }} | ||
'''Jadwiga Nemetzke-Sttetnerowa''', zawodniczka sekcji pływackiej. Była w czasie wojny „łączniczką” III baonu zgrupowania AK Żelbet. <BR> | '''Jadwiga Nemetzke-Sttetnerowa''', zawodniczka sekcji pływackiej. Była w czasie wojny „łączniczką” III baonu zgrupowania AK Żelbet. <BR> | ||
Jej mężem był [[Jan | Jej mężem był [[Jan Stettner]], działacz Cracovii. <BR> | ||
*[[:Grafika:Dziennik Polski 1988-02-05 29.png|Informacja o śmierci w dzienniku ''Dziennik Polski'' ]] | |||
Pochowana na cmentarzu Rakowickim Kwatera: XXVII Rząd: 2 Miejsce: 34. | Pochowana na cmentarzu Rakowickim Kwatera: XXVII Rząd: 2 Miejsce: 34. |
Aktualna wersja na dzień 18:10, 18 lut 2024
Jadwiga Nemetzky-Sttetner | |||
| |||
Informacje ogólne | |||
---|---|---|---|
Imię i nazwisko | Jadwiga Nemetzky-Sttetner | ||
Urodzony(a) | 1917 | ||
Zmarły | 1 lutego 1988 |
Jadwiga Nemetzke-Sttetnerowa, zawodniczka sekcji pływackiej. Była w czasie wojny „łączniczką” III baonu zgrupowania AK Żelbet.
Jej mężem był Jan Stettner, działacz Cracovii.
Pochowana na cmentarzu Rakowickim Kwatera: XXVII Rząd: 2 Miejsce: 34.
O Jadwidze
www.jerzyjastrzebowski.pl
Ojciec zginął. Niewymordowana część rodziny, wyrzucona z warszawskiej Kolonii Staszica, po wielu tarapatach trafiła jesienią 1944 roku do Krakowa. Szurałem butami w rdzawych liściach kasztanowców – pewnie na Plantach.
Kraków
Do dziś pamiętam. Na półpiętrze kamienicy blisko Rynku pokazują mi drzwi mieszkania krewnych mojej austriackiej babci, gdy ścina mnie przerażenie: z drzwi wychodzi gruby mężczyzna w hitlerowskim mundurze i w dodatku z psem. Pies okazał się być komicznym buldożkiem francuskim, lecz z mundurem trudno było się pogodzić. Czasem rozumiałem, co przy mnie mówiono, czasem zaś nie. Polszczyzna używana była w tej rodzinie przemiennie z niemczyzną.
Z „hitlerowcem” chyba pogodziłem się po jakimś czasie, bo podobno domagałem się, by dał mi bawić się pistoletem. Pamiętam straszny huk, gdy wystrzelił pod nogi na postrach – widać ślepym nabojem, bo dziury w dywanie nie znalazłem. Początkowo przewinęła się przez mieszkanie jego młoda córka Hedi, lecz wkrótce znikła. Starszym kobietom obu rodzin źle układało się współżycie w jednym mieszkaniu, moje babcie narzekały na „Niemrę”. Po kilku tygodniach trzeba było uciekać dalej.
Dorastając po wojnie, nie umiałem ustalić miejsca, jakie zajmował „hitlerowiec” w mojej tradycji rodzinnej, w której Niemcy uważani byli wszak za śmiertelnych wrogów. Minęło ponad czterdzieści lat, minął stan wojenny, w połowie lat osiemdziesiątych miałem dużo czasu, jeździłem z Warszawy do redakcji „Tygodnika Powszechnego” w Krakowie, postanowiłem dojść prawdy. Ulica, pamiętałem, nazywała się Poselska.
Inny Kraków
Miałem szczęście. W sieni trzeciego z kolei domu znalazłem znajome nazwisko na liście lokatorów. Szedłem starymi schodami na piętro, gdy otworzyły się te same, co wówczas drzwi i wyszła z nich starsza pani. Na mój widok upuściła kubełek ze śmieciami: Jezus Maria, Zbyszek! – wykrzyknęła imię mojego ojca.
W tym samym salonie, w którym padł strzał z pistoletu, przy tym samym stole, Hedi Stettner opowiedziała mi historię krakowskiej rodziny.
Jej ojciec Alexander (Xandl) Nemetschke był krakauerem starej daty: Austriakiem, właścicielem hurtowni farmaceutycznej, żonatym z dystyngowaną damą ze starej krakowskiej rodziny. Hedi (czyli Jadzia) wychowała się już w polskiej szkole i w polskim klubie sportowym. Była mistrzynią Krakowa w pływaniu. Przez sport i wspólną naukę w Akademii Handlowej poznała swego męża, Janka Stettnera. Zaraz na początku okupacji austriaccy obywatele w Generalnej Guberni uszczęśliwieni zostali statusem Reichsdeutschów i zmobilizowani. Ojca też ubrano w mundur, mówiła Hedi, a z uwagi na wiek i austro-węgierską rangę oficerską z pierwszej wojny, został kapitanem Hilfspolizei, czyli czegoś na podobieństwo ORMO lub Straży Przemysłowej. Pilnował zresztą głównie własnej hurtowni. Swoim mundurem osłaniał Janka, mówiła Hedi, który był oficerem zgrupowania „Żelbet” AK okręgu krakowskiego. Janek był wiele pięter nade mną w hierarchii służbowej, mówiła Hedi, ja byłam tylko łączniczką AK. Nasze mieszkanie było jedną z najlepiej zakonspirowanych skrzynek kontaktowych w Krakowie. Wasz przyjazd z Warszawy był istnym kataklizmem: bambetle, dzieciaki, ciekawość całej kamienicy skupiona na nas. Błagałam mamę, aby jak najrychlej wypchnęła was dalej. A zresztą wiesz chyba, Jurku, co krakowianie sądzą o warszawiakach?
– Wiem, wiem. Ale na miłość Boską, czemuście nigdy mi wcześniej o tym nie powiedzieli?
– Jakże mogłam mówić, skoro w czterdziestym czwartym wszystkich nas mogło w każdej chwili aresztować gestapo, zaś w czterdziestym piątym Janka poszukiwało NKWD i UB. Takich rzeczy nie opowiada się dzieciom. A potem przestało to być ważne. Za późno. W złym okresie historii przyszło nam żyć.
Hedi, nigdy nie jest za późno.
Jan Stettner był wówczas w szpitalu. Spotkałem go przy następnej wizycie. Oto jego krótka opowieść:
Niemiecka rodzina Stettnerów osiadła na Podolu bardzo dawno temu. W domu przed wojną starsi z rzadka już mówili po niemiecku, zaś Janka Stettnera, przez rodziców zwanego jeszcze Hansi, wychowało polskie harcerstwo. Od czasów szkolnych był też zawołanym sportowcem. Zejście do okupacyjnego podziemia, wraz z kółkiem studenckich przyjaciół, było czymś oczywistym.
– Panie Janku, to gdzie pan się urodził?
– Od maleńkiego wychowałem się w Czortkowie. To takie polsko-ukraińskie miasteczko na Kresach. Tam kończyłem też gimnazjum. Piękne okolice. Ech, Jurku, chciałoby się jeszcze…
Zaniósł się duszącym, sercowym kaszlem. Nie dowiedziałem się, czego chciałoby się jeszcze. On czuł się fatalnie, ja śpieszyłem się na pociąg do Warszawy.
Czortków
Jan Stettner, rocznik 1913, i wnuczka żydowskiego cieśli, urodzona prawdopodobnie w latach 1913-1914, wzrastali obok siebie. Czy mogli zetknąć się? Chodzić do tej samej szkoły?
...
Jadwiga (Hedi) Stettner (1917-1988), łączniczka, kolporterka, sekretarka sztabu III baonu „Żelbet” (sztab wraz z magazynem mieścił się w jej rodzinnym mieszkaniu), po wojnie zweryfikowana w stopniu podporucznika AK. Po ukochanym ojcu – Austriaczka, po mężu – Niemcu z pochodzenia – polska patriotka i działaczka ruchu oporu, po matce – Żydówka i patriotka Krakowa. Kto nie rozumie, niechże pomieszka w Krakowie ze dwieście lat. Wówczas wszystko stanie się jasne. Wielka była spajająca siła polskiej kultury, w ramach której dobrze się również czuli Austriacy i Niemcy, Żydzi, Ormianie i Rusini. Taki był niegdysiejszy Kraków.