Wspomnienia starego piłkarza: Różnice pomiędzy wersjami

Z WikiPasy.pl - Encyklopedia KS Cracovia
Przejdź do nawigacji Przejdź do wyszukiwania
Linia 3: Linia 3:
{{Artykul
{{Artykul
|        Typ_artykulu = Opis meczu
|        Typ_artykulu = Opis meczu
|  Tytul_wydawnictwa = Echo Krakowa
|  Tytul_wydawnictwa = cz.1
|              Numer = 250
|              Numer = 250
|            Wydanie =  
|            Wydanie =  
Linia 77: Linia 77:
|              Autor =  
|              Autor =  
|              Tresc =  
|              Tresc =  
WSZYSCY KOLEGAMI<br>
Różnicy jednak pomiędzy młodszym piłkarzem a jego kolegą z pierwszej drużyny nie uznawano w Cracovii. Wszyscy byli kolegami, nikt się nie wywyższał i nie traktował swych młodszych kolegów źle, — przeciwnie zachęcano do bliższego współżycia z sobą.<br>
Pamiętam gdy jako rezerwowy zostałem wstawiony do I drużyny. Miałem wtedy ogromny respekt i szacunek dla mych wielkich kolegów. Do każdego zwracałem się per „pan".<br>
Tu jednak spotkała mię niespodzianka, z miejsca wytłumaczono mi, że w drużynie „Cracovii" nie ma panów, że wszyscy są kolegami i do wszystkich należy mówić „ty", — ośmieliło mię to wybitnie.<br>
Gdy zaś po jakimś meczu urządziła sekcja piłki nożnej wspólny podwieczorek z kawą i ciastkami na boisku przed trybunami, na którym znaleźli się wszyscy członkowie sekcji od najstarszych do najmłodszych. — więzy moje z Cracovią, które pierwotnie nie były zbyt silne wzmocniły się stokrotnie.<br>
Do chwilowego zniechęcenia przy¬czynił się ówczesny szatny Cracovii, kochamy Antek Zaczyński, — wyrocznia w kwestii kostiumów i bucików. On decydował komu dać najlepsze buty i komu cały kostium.<br>
Tak — cały — bo wówczas Cracovia choć grała najlepiej w Polsce miała najbardziej podarte kostiumy... angielskie ze specjalnej flaneli, które przywiózł specjalnie dla Cracovii jeden z jej założycieli — Calder.<br>
Ten właśnie Antek Zaczyński nie chciał mi pewnego razu wydać na trening kostiumu uważając mnie jeszcze za „pętaka".<br>
Będąc wtedy za dumny by prosić go o to ,,obraziłem się" i na treningi nie chodziłem Dopiero interwencja Lustgartena złagodziła wszystko i już regularnie dostawałem na trening buty i kostium będąc traktowany na równi z Jasiem Reymanem ulubieńcem wszystkich, za jego wspaniałe zalety charakteru no i umiejętności piłkarskie.<br>
PIERWSZY WYJAZD<br>
Nie grałem jeszcze stale w pierwszej drużynie, a mimo to wyjechałem już w r. 1919 w listopadzie do Wie¬dnia jako rezerwowy. Cracovia grała wówczas z Admirą przegrywając 3:4, WAF 4:4. Wynik ten ze względu na doskonałą lokatę obu wiedeńskich drużyn był dla nas wybitnie zaszczytny.<br>
Wówczas już poznałem ową radość wyjazdu za granicę, — zespól nasz tworzył bowiem wybitnie zgraną paczkę — nieomal rodzinę. Nie tylko zawodnicy, lecz i kierownik ekspedycji czy prezes klubu brali udział w żartach w opowiadaniach i nabieraniach — naiwnych młodzików, jednym z których in. to byłem i ja.<br>
W czasie tego wyjazdu grał u nas w drużynie prawoskrzydłowy Wisły Danz Franciszek, który był jednym z wesołków a który  tak doskonale pasował do pozostałego zespołu żartownisiów w skład którego wchodzili Gintel, Styczeń, Munio Szperling i Mietek Wiśniewski. Denza nazywano wówczas (nie wiem dlaczego) „aqatafana" nie wiadomo zresztą czy dla jego małego wzrostu czy też dla kolosalnego apetytu jaki wykazywał.<br>
Nie umiał on wiele po niemiecku a gdy w czasie rozmowy w szatni przed meczem z Admirą jego przeciwnik lewy pomocnik Admiry zagadnął go po niemiecku:<br>
„Nie jesteś o wiele wyższy ode mnie kolego."<br>
„Agatafana" odpowiedział Danz.<br>
„Nie rozumiem po polsku" odrzekł pomocnik Admiry.<br>
Śmiech jaki wówczas rozległ się w szatni zdumiał nie tylko zawodników Admiry, — słowa, którego użył Danz, — nie rozumiał go również sam Danz.<br>
Zaciekawionym wiedeńczykom wyjaśnił Gintel, że Danz jest nowym nabytkiem... z Konstantynopola.<br>
WYJEŻDŻAMY NA GÓRNY ŚLĄSK<br>
W jesieni roku następnego pierwsza drużyna Cracovii wyjechała na dwa tygodnie na Górny Śląsk w celach propagandowych.<br>
Był to okres plebiscytu. — przed nami bawiła już na Śląsku warszaw¬ska Polonia i o ile się nie mylę - Pogoń lwowska.<br>
Z drużyną prócz kierownika, którym był dr Lustgarten wybrał się również sędzia piłkarski Seidner — oczywista. ze z miejsca stał on się celem naszych ataków i żartów.<br>
Przeszedł przede wszystkim t. zw. „chrzest bojowy" a że za wyjątkiem Kałuży, który był dość słaby fizycznie reszta była zdrowa i silna odczuł to bardzo dotkliwie na tylnej części spodni ów sędzia.<br>
Ja jako już „stary" bojowiec, który swój chrzest zagraniczny przeszedł na wyjeździe do Wiednia, — brałem też udział w dawaniu klapsów biednemu Seidnerowi.<br>
O! gdybym wówczas wiedział, że tenże sam Seidner usunie mnie z boi¬ska w rok później na jakimś tam meczu. — razy moje byłyby stokroć silniejsze.<br>
Na Górnym Śląsku graliśmy 8—10 meczów. Oczywiście wygraliśmy. Wszędzie przyjmowano nas serdecznie, podziwiając styl i sposób gry.
Najbardziej podobała się słynna podówczas już trójka ataku: Kogut— Kałuża—Kotapka, która dosłownie ro¬biła z Ślązakami co chciała. — oraz stary (wcale nie był story tylko łysy) Synowiec w pomocy.<br>
Główną kwaterę zaciągnęła Cracovia w Mysłowicach skąd wyjeżdżaliśmy na każdy mecz.<br>
Graliśmy na całym Śląsku - Katowicach, w Chorzowie, w Król. Hucie, Mysłowicach, Zabrzu itd.<br>
W tym czasie cały Śląsk „okupowany był" przez aliantów, a tylko służbę porządkową pełniła policja niemiecka. Na złość jej gdziekolwiek- żeśmy się znaleźli śpiewaliśmy modną podówczas francuską piosenkę „Madelon" co doprowadzało policję niemiecką do wściekłości, wywołując równocześnie dużą radość wśród żołnierzy francuskich, którzy z uwagą przysłuchiwali się swej piosence, — śpiewanej w obcym dla nich języku.<br>
Najparadniejszym był wtedy Mietek Wiśniewski, który regularnie przekręcał słowo „Madelon" na „medalion” spóźniając się równocześnie z ostatnim słowem strofki.<br>
Wskutek tego też otrzymał na przezwisko „medalion", które przyczepiło się do niego przez cały czas pobytu na Śląsku pozostając nawet jeszcze potem w Krakowie.





Wersja z 20:53, 24 cze 2020

Wspomnienia starego piłkarza - wspomnienia Zygmunta Chruścińskiego drukowane na łamach dziennika Echo Krakowa.

cz.1

Relacja z meczu w dzienniku Echo Krakowa
Z dniem dzisiejszym rozpoczynamy drukowanie „Wspomnień starego piłkarza".

Wspomnienia te to barwna snująca się na przestrzeni .kilkunastu lat opowieść, której autorem jest jeden z piłkarzy ówczesnej drużyny Cracovii Z. Chruściński.
Wraz z autorem zapraszamy czytelników do odbycia pięknej podróży. Odwiedzimy wszystkie niemal kraje Europy z gorącą Hiszpanią daleką Turcją. Przypomnimy sobie postacie doskonałych naszych piłkarzy: Synowca, Gintla, Kałuży, Sperlinga. Będziemy świadkami wspomnień, największych triumfów i jakżeż głęboko przeżywanych wtedy goryczy porażek.
Uwaga czytelnicy, cofamy się myślą wstecz.
Redakcja.


Nie chciałbym, aby wspomnienia, które po 25 latach czynnej pracy w sporcie opisuję, były fałszywie zrozumiane i źle interpretowane przez ludzi niewiele albo zupełnie się sportem nieinteresujących.
Wspomnienia moje pisane są dla sportowców, w szczególności dla tych, którzy interesują się piłką nożną, za cel zaś naczelny moją przedstawienie sportu względnie pisarstwa z jak najpiękniejszej strony.
Nie samo bowiem, jak to niejeden nazywa, „kopanie", daje pełne uczucie zadowolenia jak również nie same zwycięstwa czy osiągane mistrzostwa.
Inna rzecz jest jeszcze w sporcie miłą i piękną rzeczą tą to szlachetność w walce przywiązanie do klubu, koleżeństwo czy głęboka przyjaźń.
W wspomnieniach moich znajdą za¬równo młodzi adepci sportu piłkarskiego jak i starzy kibice wiele miłych momentów — opisy przeżyć popularnych dawniej piłkarzy; obecnie zaś poważnych i szanowanych obywateli.
Wspomnienia me nie są żadnym artykułem polemicznym ni utworem literackim, ot zwykle wspomnienia z minionych pięknych dni w sporcie
I.
SZCZENIĘCE LATA
Zawsze pociągała mnie piłka nożna, — już jako młody 8-letni chłopak kopałem po podwórku — naprzód szmaciankę a później tenisówkę w klubie do którego należało aż... 4 chłopaków, a którego prezesem byłem ja z tej racji, że... właśnie byłem właścicielem piłki tenisowej. Po odrobieniu lekcyj szkolnych zbieraliśmy się wspólnie i graliśmy „mecza” na trotuarze wyłożonym płytami betonowymi, na których piłka chodziła jak po stole.
Jak już wspomniałem, było nas 4-ch dwóch bramkarzy i dwóch napastników.
Dwie drużyny, — mecze nasze trwały od 1—2 godzin i często rodzice siłą ściągali nas do domów.
Oczywiście nie obeszło się bez „lania”, że istnieje jeszcze inny sport darły się nie tylko buciki ale i nasze szkolne ubranka oraz jańczochy.
Trudno nam było jednak wytłumaczyć, ze istnieje jeszcze inny sposób zabawy. — Piłka ciągnęła jak nar¬kotyk, będąc silniejszą ponad wszystko. Toteż „lanie” od rodziców zbieraliśmy dość często.
Później wciągnięto mnie do „prawdziwego klubu” Był nim CKS (Czarnowiejski Klub Sportowy), w dzielnicy, w której mieszkałem, a którego boisko zajmowało teren, na którym obecnie wznosi się Akademia Górnicza.
Było to przed pierwszą wojną światową. Klub nasz grywał z Cracovią i RKS-em uzyskując wcale niezłe wyniki.
Aczkolwiek pragnąłem wybić się na czoło dobrych piłkarzy, nie zawsze mi się to udawało gdyż tacy jak Nędziński, Marian Hadomeni Antoni, Jaśko, Schlank, Jacek i inni byli dużo lepsi.
Mieli własne buty foolbolowe, a ja grywałem w swoich i znowu... w do¬mu zbierałem „lanie", gdyż jeśli nie brakowało w nich całej podeszwy, to zawsze były tak zabłocone, że długo je trzeba było czyścić i myć.
Czyścić buciki do „glanzu" po meczu przed pójściem do domu nauczył mnie mój kuzyn ówczesny student 8-ej gimnazjalnej obecnie „inż. arch. Adaś Ślęzak". Miał on wyborny scyzoryk, którym misternie zdrapywał błoto, przy czym dalsze o czy szczeniło wilgo¬tną szmatką było już tylko kwestią czasu.
Ma się rozumieć, na oderwanie podeszwy nie było ratunku. Tu tylko pomogło.. „lanie" — ale na krótki czas. Po paru dniach grało się znowu.
W BARWACH CRACOVII
Pierwsza wojna światowa przerwała moje zapędy footbalowe na długo, bo aż na 8 lat, po których zapisałem się do Cracovii.
Było to w r. 1919 na wiosnę: — wraz ze mną zapisało się 16 moich kolegów, z których wielu po kilkuletniej grze odpadło z szeregu czynnych piłkarzy a ja „zatruty” zostałem jej wiemy do końca przez pełnych lat 16;
I z tych 16 lat w Cracovii mam najpiękniejsze wspomnienia.
Częstokroć gdy wspominam nasze wspólne wyjazdy poza Kraków czy dalej poza granice Polski, gdy widzę jak dziś miłe twarze współkolegów, gdy wspominam ich żarty niewinne a jednak dowcipne, — nasze wspólne śpiewy w wagonach kolejowych czy kabinach statków wszystkich nieomal mórz Europy, — te nasze radości z od¬niesionych zwycięstw i te tak „straszne” wówczas porażki. tak poważnie przez nas branie do serca, — wówczas zdaje mi się, że jestem młodszy o dwadzieścia parę lat, zdaje mi się, że znów biegnę na boisku i będę grał... jak dawniej.
W PIERWSZEJ DRUŻYNIE
Niechętnie żegna się piłkarz na zawsze z boiskiem. Zwłaszcza wówczas, gdy jest znaną sława piłkarską.
Znam takich wielu, bo i ja aczkolwiek sławą nigdy nie byłem, z nie¬chęcią odstąpiłem miejsce młodszemu — naturalnie z racji wieku lepszemu.
Ale to są zwykle losu koleje, starsi muszą ustąpić miejsca młodszym, — specjalnie zaś wyraźnie wy¬stępuje to zjawisko właśnie w sporcie. Wówczas kiedy wstąpiłem do Cracovii byłem jednym z młodszych, lecz kandydatów do ustąpienia nie było. Wtedy w Cracovii byli jeszcze prawie wszyscy młodzi, a ja jako jeden z całej masy młodszych plątałem się w siódmej drużynie, którą stanowili wszyscy zapisani razem ze mną.

Ja ponoć wybijałem się ponad resztę i szybko awansowałem do 4-tej drużyny, a gdy na jakimś meczu z re-zerwą Cracovii wykazałem talent piłkarski, ówczesny kierownik sekcji dr. Lustgarten przeniósł mję na stałe do rezerwy.
Źródło: cz.1 nr 250 z 19 listopada 1946


cz.2

Relacja z meczu w dzienniku Echo Krakowa
WSZYSCY KOLEGAMI

Różnicy jednak pomiędzy młodszym piłkarzem a jego kolegą z pierwszej drużyny nie uznawano w Cracovii. Wszyscy byli kolegami, nikt się nie wywyższał i nie traktował swych młodszych kolegów źle, — przeciwnie zachęcano do bliższego współżycia z sobą.
Pamiętam gdy jako rezerwowy zostałem wstawiony do I drużyny. Miałem wtedy ogromny respekt i szacunek dla mych wielkich kolegów. Do każdego zwracałem się per „pan".
Tu jednak spotkała mię niespodzianka, z miejsca wytłumaczono mi, że w drużynie „Cracovii" nie ma panów, że wszyscy są kolegami i do wszystkich należy mówić „ty", — ośmieliło mię to wybitnie.
Gdy zaś po jakimś meczu urządziła sekcja piłki nożnej wspólny podwieczorek z kawą i ciastkami na boisku przed trybunami, na którym znaleźli się wszyscy członkowie sekcji od najstarszych do najmłodszych. — więzy moje z Cracovią, które pierwotnie nie były zbyt silne wzmocniły się stokrotnie.
Do chwilowego zniechęcenia przy¬czynił się ówczesny szatny Cracovii, kochamy Antek Zaczyński, — wyrocznia w kwestii kostiumów i bucików. On decydował komu dać najlepsze buty i komu cały kostium.
Tak — cały — bo wówczas Cracovia choć grała najlepiej w Polsce miała najbardziej podarte kostiumy... angielskie ze specjalnej flaneli, które przywiózł specjalnie dla Cracovii jeden z jej założycieli — Calder.
Ten właśnie Antek Zaczyński nie chciał mi pewnego razu wydać na trening kostiumu uważając mnie jeszcze za „pętaka".
Będąc wtedy za dumny by prosić go o to ,,obraziłem się" i na treningi nie chodziłem Dopiero interwencja Lustgartena złagodziła wszystko i już regularnie dostawałem na trening buty i kostium będąc traktowany na równi z Jasiem Reymanem ulubieńcem wszystkich, za jego wspaniałe zalety charakteru no i umiejętności piłkarskie.
PIERWSZY WYJAZD
Nie grałem jeszcze stale w pierwszej drużynie, a mimo to wyjechałem już w r. 1919 w listopadzie do Wie¬dnia jako rezerwowy. Cracovia grała wówczas z Admirą przegrywając 3:4, WAF 4:4. Wynik ten ze względu na doskonałą lokatę obu wiedeńskich drużyn był dla nas wybitnie zaszczytny.
Wówczas już poznałem ową radość wyjazdu za granicę, — zespól nasz tworzył bowiem wybitnie zgraną paczkę — nieomal rodzinę. Nie tylko zawodnicy, lecz i kierownik ekspedycji czy prezes klubu brali udział w żartach w opowiadaniach i nabieraniach — naiwnych młodzików, jednym z których in. to byłem i ja.
W czasie tego wyjazdu grał u nas w drużynie prawoskrzydłowy Wisły Danz Franciszek, który był jednym z wesołków a który tak doskonale pasował do pozostałego zespołu żartownisiów w skład którego wchodzili Gintel, Styczeń, Munio Szperling i Mietek Wiśniewski. Denza nazywano wówczas (nie wiem dlaczego) „aqatafana" nie wiadomo zresztą czy dla jego małego wzrostu czy też dla kolosalnego apetytu jaki wykazywał.
Nie umiał on wiele po niemiecku a gdy w czasie rozmowy w szatni przed meczem z Admirą jego przeciwnik lewy pomocnik Admiry zagadnął go po niemiecku:
„Nie jesteś o wiele wyższy ode mnie kolego."
„Agatafana" odpowiedział Danz.
„Nie rozumiem po polsku" odrzekł pomocnik Admiry.
Śmiech jaki wówczas rozległ się w szatni zdumiał nie tylko zawodników Admiry, — słowa, którego użył Danz, — nie rozumiał go również sam Danz.
Zaciekawionym wiedeńczykom wyjaśnił Gintel, że Danz jest nowym nabytkiem... z Konstantynopola.
WYJEŻDŻAMY NA GÓRNY ŚLĄSK
W jesieni roku następnego pierwsza drużyna Cracovii wyjechała na dwa tygodnie na Górny Śląsk w celach propagandowych.
Był to okres plebiscytu. — przed nami bawiła już na Śląsku warszaw¬ska Polonia i o ile się nie mylę - Pogoń lwowska.
Z drużyną prócz kierownika, którym był dr Lustgarten wybrał się również sędzia piłkarski Seidner — oczywista. ze z miejsca stał on się celem naszych ataków i żartów.
Przeszedł przede wszystkim t. zw. „chrzest bojowy" a że za wyjątkiem Kałuży, który był dość słaby fizycznie reszta była zdrowa i silna odczuł to bardzo dotkliwie na tylnej części spodni ów sędzia.
Ja jako już „stary" bojowiec, który swój chrzest zagraniczny przeszedł na wyjeździe do Wiednia, — brałem też udział w dawaniu klapsów biednemu Seidnerowi.
O! gdybym wówczas wiedział, że tenże sam Seidner usunie mnie z boi¬ska w rok później na jakimś tam meczu. — razy moje byłyby stokroć silniejsze.
Na Górnym Śląsku graliśmy 8—10 meczów. Oczywiście wygraliśmy. Wszędzie przyjmowano nas serdecznie, podziwiając styl i sposób gry. Najbardziej podobała się słynna podówczas już trójka ataku: Kogut— Kałuża—Kotapka, która dosłownie ro¬biła z Ślązakami co chciała. — oraz stary (wcale nie był story tylko łysy) Synowiec w pomocy.
Główną kwaterę zaciągnęła Cracovia w Mysłowicach skąd wyjeżdżaliśmy na każdy mecz.
Graliśmy na całym Śląsku - Katowicach, w Chorzowie, w Król. Hucie, Mysłowicach, Zabrzu itd.
W tym czasie cały Śląsk „okupowany był" przez aliantów, a tylko służbę porządkową pełniła policja niemiecka. Na złość jej gdziekolwiek- żeśmy się znaleźli śpiewaliśmy modną podówczas francuską piosenkę „Madelon" co doprowadzało policję niemiecką do wściekłości, wywołując równocześnie dużą radość wśród żołnierzy francuskich, którzy z uwagą przysłuchiwali się swej piosence, — śpiewanej w obcym dla nich języku.
Najparadniejszym był wtedy Mietek Wiśniewski, który regularnie przekręcał słowo „Madelon" na „medalion” spóźniając się równocześnie z ostatnim słowem strofki.

Wskutek tego też otrzymał na przezwisko „medalion", które przyczepiło się do niego przez cały czas pobytu na Śląsku pozostając nawet jeszcze potem w Krakowie.
Źródło: cz.2 nr 251 z 20 listopada 1946


cz.3

Relacja z meczu w dzienniku Echo Krakowa
....
Źródło: cz.3 nr 252 z 21 listopada 1946


cz.4

Relacja z meczu w dzienniku Echo Krakowa
....
Źródło: cz.4 nr 253 z 22 listopada 1946


cz.5

Relacja z meczu w dzienniku Echo Krakowa
....
Źródło: cz.5 nr 253 z 23 listopada 1946


cz.6

Relacja z meczu w dzienniku Echo Krakowa
....
Źródło: cz.6 nr 255 z 24 listopada 1946


cz.7

Relacja z meczu w dzienniku Echo Krakowa
....
Źródło: cz.7 nr 256 z 25 listopada 1946


cz.8

Relacja z meczu w dzienniku Echo Krakowa
....
Źródło: cz.8 nr 257 z 26 listopada 1946


cz.9

Relacja z meczu w dzienniku Echo Krakowa
....
Źródło: cz.9 nr 258 z 27 listopada 1946


cz.10

Relacja z meczu w dzienniku Echo Krakowa
....
Źródło: cz.10 nr 259 z 28 listopada 1946


cz.11

Relacja z meczu w dzienniku Echo Krakowa
....
Źródło: cz.11 nr 260 z 29 listopada 1946


cz.12

Relacja z meczu w dzienniku Echo Krakowa
....
Źródło: cz.12 nr 266 z 5 grudnia 1946


cz.13

Relacja z meczu w dzienniku Echo Krakowa
....
Źródło: cz.13 nr 267 z 7 grudnia 1946


cz.14

Relacja z meczu w dzienniku Echo Krakowa
....
Źródło: cz.14 nr 269 z 8 grudnia 1946


cz.15

Relacja z meczu w dzienniku Echo Krakowa
....
Źródło: cz.15 nr 270 z 9 grudnia 1946


cz.16

Relacja z meczu w dzienniku Echo Krakowa
....
Źródło: cz.16 nr 272 z 11 grudnia 1946


cz.17

Relacja z meczu w dzienniku Echo Krakowa
....
Źródło: cz.17 nr 273 z 13 grudnia 1946


cz.18

Relacja z meczu w dzienniku Echo Krakowa
....
Źródło: cz.18 nr 274 z 13 grudnia 1946


cz.19

Relacja z meczu w dzienniku Echo Krakowa
....
Źródło: cz.19 nr 275 z 14 grudnia 1946


cz.20

Relacja z meczu w dzienniku Echo Krakowa
....
Źródło: cz.20 nr 276 z 15 grudnia 1946


cz.21

Relacja z meczu w dzienniku Echo Krakowa
....
Źródło: cz.21 nr 278 z 16 grudnia 1946


cz.22

Relacja z meczu w dzienniku Echo Krakowa
....
Źródło: cz.22 nr 280 z 18 grudnia 1946


cz.23

Relacja z meczu w dzienniku Echo Krakowa
....
Źródło: cz.23 nr 281 z 19 grudnia 1946



cz.24

Relacja z meczu w dzienniku Echo Krakowa
....
Źródło: cz.24 nr 282 z 20 grudnia 1946


cz.25

Relacja z meczu w dzienniku Echo Krakowa
....
Źródło: cz.25 nr 283 z 21 grudnia 1946



cz.26

Relacja z meczu w dzienniku Echo Krakowa
....
Źródło: cz.26 nr 284 z 22 grudnia 1946


cz.27

Relacja z meczu w dzienniku Echo Krakowa
....
Źródło: cz.27 nr 285 z 23 grudnia 1946


cz.28

Relacja z meczu w dzienniku Echo Krakowa
....
Źródło: cz.28 nr 286 z 24 grudnia 1946


cz.29

Relacja z meczu w dzienniku Echo Krakowa
....
Źródło: cz.29 nr 288 z 28 grudnia 1946


cz.30

Relacja z meczu w dzienniku Echo Krakowa
....
Źródło: cz.30 nr 290 z 30 grudnia 1946


cz.31

Relacja z meczu w dzienniku Echo Krakowa
....
Źródło: cz.31 nr 291 z 31 grudnia 1946