1935-06-09 Kraków - Berlin 0:2
|
mecze towarzyskie Kraków Kraków, niedziela, 9 czerwca 1935
(0:1)
|
|
Skład: Radwański Joksz Doniec Haliszka Wilczkiewicz Lesiak Riesner Zieliński Woźniak Pazurek Kisieliński |
Sędzia: Staliński
|
Skład: Thiele Katzer II Krause Kauer Bień Stahr Ballendat Sobek Kern Meinert |
Mecze tego dnia: | Mecz następnego dnia: | |
1935-06-09 KPW Ognisko - Cracovia 1:3 |
Zapowiedź meczu
Ilustrowany Kuryer Codzienny
Berlin gra w składzie: Tiele, Katzer II, Krause, Stahr, Bien, Kauer, Ballendat, Sobek, Elsholz, Melnert, Berner.
W drużynie gości znajduje się 5 zawodników, którzy ostatnio grali w Berlinie przeciw Krakowowi. Do nich należą obrońca Krause, pomocnicy Bien i Kauer, oraz napastnicy Ballendat i Elsholz. W dwóch punktach odmłodzonej drużynie przez bramkarza Thiela, gracza z małego klubu podberlińskiego oraz napastnika Melnerta, o którym głośno jako nadzwyczajnym talencie, przewodzić będzie popularny Sobek, który ze swymi 35 latami jest ciągle ideałem napastnika.
Drużyna krakowska zestawiona została z graczy Garbarni i Cracovii. Obronę bramki powierzona Radwańskiemu, młodemu, lecz bardzo równemu zawodnikowi, który ma przed sobą starą parę obrońców Joksz—Doniec, mającą wiele doświadczenia. Linja pomocy Garbarni daje gwarancję pewności. W ataku lewa strona Kisieliński — Pazurek zna się dobrze od lat. Na prawej Riesner jest w towarzystwie Zielińskiego, skrzydłowego obecnie Cracovii, do niedawna świetnego łącznika przy Kubińskim. Kierownictwo ataku powierzono młodemu Woźniakowi e Garbarni, który w osobie Pazurka znajdzie należytego opiekuna.
Mimo swej niekompletności skład Krakowa jest bardzo silny. Zwycięstwo nad Poznaniem, zwycięstwo nad Wrocławiem, wskazuje na dobrą formę. Nie ulega wątpliwości, że spotkanie niedzielne będzie sensacją sportową a wynik końcowy efektem najbardziej emocjonującej walki. Zawody poprzedzi spotkanie drużyn młodzików o godz. 16.30.
Ilustrowany Kuryer Codzienny
Opis meczu
Ilustrowany Kuryer Codzienny
Kraków, 9 czerwca.
Rewanżowe spotkanie międzymiastowe Kraków—Berlin przyniosło drużynie berlińskiej upragnione zwycięstwo i rewanż za klęskę z ub. roku. Z góry trzeba jednak zaznaczyć, że zwycięstwo to nie jest bynajmniej odpowiednikiem rzeczywistego stosunku sil i zawody te mogły i powinny się były skończyć wynikiem wręcz odwrotnym.
Drużyna berlińska naogół podobała się. Nip widziano wprawdzie jakiegoś bardziej określonego stylu, nie imponował ten atak w poprawionej przez Niemców konfiguracji litery W, ale było dużo dobrych chęci i zapału, co poparte wcale wysoko rozwiniętemi umiejętnościami technicznemi. stworzyło w sumie niebezpieczna drużynę, z którą Kraków nie umiał sobie poradzić. Okazało się, że reprezentacja Krakowa bez graczy Wisły przecież obejść się jeszcze w całości nie może. Uwidoczniło się to w pierwszym rzędzie w linji pomocy, gdzie brak było okresami zdecydowanej pracy dla napadu, gdzie co jakiś czas po okresach rozpędu, następowały dość długie momenty bezradności, co w rezultacie stwarzało lukę, jakieś wypełnić nie mogło nawet wracanie sic napastników do tyłu.
W piątce napadu krakowskiego odbijał się z początku dość wyraźnie Zieliński, niestety in minus. Na tle doskonale usposobionych swych partnerów, a zwłaszcza obu skrzydłowych Riesnera i Kisielińskiego, wypadł on dość blado i trochę niemrawo. Później i on rozegrał się, tak samo, jak Lesiak, który do przerwy nie spełnił swego zadania. Pazurek grał ze znaną wehemencją, był jednak właśnie w decydujących momentach za powolny o jakiś ułamek sekundy. Woźniak, jak na pierwszy swój występ reprezentacyjny, zadowolił. W obronie zmienia! się Joksz z Dońcem dość regularnie w okresach powodzenia i dobrej gry. Radwański miał o wiele mniej roboty niż bramkarz berliński Thiele, mimo to puścił dwie bramki. Ani w jednym wypadku nie ponosi on jednak winy.
Pierwszą bramkę windował mu z odległości pół metra sam Joksz w 26 min. pierwszej połowy, druga, strzelona przez Sobka pod koniec meczu otarła się o słupek, a są to jak wiadomo, najbardziej złośliwe właśnie strzały.
Goście, jak już wspomnieliśmy stanowili dobry i wyrównany dość zespół, na którego tle wyróżnił się przedewszystkiem młody bramkarz Thiele. Bronił on w nieprawdopodobnych sytuacjach z jakąś dziwną intuicją i szczęściem, uratowawszy swą drużyno od conajmniej pięciu bramek. W pomocy pracowali wszyscy trzej dość równomiernie, w napadzie zwracał uwagę stary rutyniarz Sobek i jego odpowiednik na lewym łączniku Meinert. Obaj skrzydłowi grali szybko i przytomnie, środkowy napastnik Kern, który zastąpił ogłoszonego w składzie Elsholza, nie pokazał niczego.
Pozostaje po tym meczu jakieś dziwne wrażenie. Przedewszystkiem pewien żal do napastników krakowskich, że nie wykorzystali ani jednej szansy, że nie zdołali przemienić tych dziesiątek sytuacyi na bramkę z krwi i kości, choć nie trzeba było do tego często dużej sztuki. Trzeba było coprawda — większej szybkości, niekiedy nawet trochę odwagi.
Ostatecznie nie każdemu dala matka natura tę właśnie zaletę, ale po Pazurku specjalnie nie oczekiwaliśmy tej lękliwości, pierwszej zwłaszcza ostatni shrdlu hrdlu jaką zademonstrował on kilkakrotnie w pierwszej zwłaszcza fazie gry. Po odpisaniu nawet wszystkich interwencyj Thielego, pozostaje na koncie piątki napadu zawsze jeszcze dość poważne manko. Przytem napad ten grał dobrze, w sumie nawet ładnie i stąd właśnie to dziwne uczucie. o którem była mowa. Zawody same były niezmiernie ciekawe i prowadzone niemal aż do końca w tempie, które przy niedzielnem nasileniu gorąca budzi uznanie i podziw. Dopiero pod koniec pomoc Krakowa wypłukała się ze wszystkich sił i ten okres słabości wykorzystali momentalnie Niemcy.
Druga bramka była przykładem przytomności umysłu i szybkości decyzji. Do przerwy tylko w ostatnich 10 minutach można mówić o lekkiej przewadze Berlina. Do tego czasu Kraków miał więcej z gry, miał dziesięć sposobności do złożenia swej wizytówki w bramce Berlina, choć o zdecydowanej przewadze nie było mowy. Po przerwie już od samego początku powtarza się wszystko z zadziwiającą tożsamością. Thiele jest ciągle w opresji, ciągle w akcji, niepokojony przez napad Krakowa. A jednak nie skapitulował ani razu. — Potem jednak goście otrząśli się z przewagi i wyprostowawszy swe kości ze ścisku, pozwalali sobie na coraz częstsze wycieczki w teren krakowski, zapędzali się coraz dalej pod bramkę Radwańskiego i na trzy minuty przed końcem gry zdobyli wreszcie drugi punkt, tym razem już własną zasługą i pracą. Dopomogła im w tem conajwyżej pasywnie tylko pomoc krakowska, wypompowana naogół już długo przedtem.
Obie drużyny wystąpiły w nast. składach: Berlin — Thiele, Katzer II, Krause, Kauer, Bień. Stahr, Ballendat, Sobek, Kern, Meinert, Berner. Zmiana nastąpiła więc jedynie na stanowisku śr. napastnika, gdzie wystąpił Kern, zamiast zapowiedzianego Elsholza. Kraków — Radwański, Joksz, Doniec, Haliszka, Wilczkiewicz, Lesiak, Riesner, Zieliński, Woźniak, Pazurek, Kisieliński.
Sędzia p. Staliński nie zadowolił widzów, wywołując swemi rozstrzygnięciami kilkakrotnie groźne pomruki, rozprzestrzeniające się solidarnie na wcale szerokich odcinkach terenów, zajętych przez publiczność. • ♦ ♦
Przed meczem Niemcy, którzy pierwsi wbiegli na boisko, pozdrowili publiczność po obu stronach wzniesioną dźwignią rąk, czem zmusili i reprezentację Krakowa do sympatycznego zwrócenia się frontem ku publiczności w drugim karnym szeregu. Tuż po zaczęciu gry znieruchomiała na minutę siedmiotysięczna masa widzów, uczciwszy w skupieniu pamięć Wielkiego Budowniczego.